Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/52

Ta strona została skorygowana.
—   40   —

zapóźno, gdyż Lopez Jordan wybiera się właśnie w sprawie urzędowej na prowincyę. Im wcześniej pan do niego przybędzie, tem lepiej dla pana. Byłoby nawet wskazane, abyś sennor przyłączył się do niego, bo on właśnie podąży w te strony, co i pan. Z tego względu radziłbym panu wybrać się w drogę jutro, skoro świt.
Mówił to z taką, zdawało się, życzliwością, że, nie znając treści listu z Nowego Jorku, byłbym mu najzupełniej uwierzył. Nie okazując ni cienia jakiejkolwiek nieufności, zgodziłem się niby i na to:
— Dobrze, wyjadę jutro rano.
— Znakomicie! Zaraz zaopatrzę pana w obiecane pismo. Otwarcie mówiąc, pomyślałem o tem jeszcze popołudniu, gdyż byłem pewny pańskiego przybycia, no, i tego, że się pan zgodzi na wszystko. List więc mam już gotowy. Lopez Jordan przebywa chwilowo w Paranie. Najkrótsza droga dla pana przez Marcedes i Villaguay. W jaki sposób zamierza pan odbyć podróż?
— Nie wiem jeszcze — odrzekłem, wzruszając ramionami — i prosiłbym pana o udzielenie mi swej rady i w tym względzie.
— Niech pan jedzie dyliżansem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znam właśnie pewnego woźnicę, który jutro rano w tamte strony wyrusza. Będzie pan mógł odbyć podróż bardzo tanio, a tak wygodnie, jak tylko w naszych warunkach jest to możliwe. Jeżeli pan pozwoli, napiszę zaraz list do tego przedsiębiorcy.
— Proszę bardzo.
Uprzejmy gospodarz usiadł przy biurku do pisania. Po chwili otwarły się drzwi i wbiegli do pokoju dwaj chłopcy. Jeden liczył może dziesięć, drugi około dwunastu lat.
Przypuszczałem, że w państwach południowo-amerykańskich wychowanie dzieci stoi jeszcze na bardzo nizkim poziomie, i nie myliłem się. Chłopcy, wyelegantowani, jak lalki, podeszli ku mnie i poczęli mi się ciekawie przypatrywać.