wiadomo, że wybrali się w góry w zamiarach nie bardzo uczciwych.
— A zatem zdarzają się tam i tacy?
— Niestety, nie brak łotrów, którzy, podszywając się pod płaszczyk przewodników, zwabiają w góry podróżnych, obrabowują ich i nieraz mordują. Takiemu właśnie drabowi wpadł w ręce i mój brat.
— Pocóż jednak bratu potrzebny był arriero[1], skoro on sam znał dokładnie okolicę?
— Prawda, brat znał drogę doskonale i zbyteczny mu był przewodnik. Ale został on poprostu napadnięty przez tego łotra zupełnie przypadkowo.
— Skąd pan wiesz o tem?
— Powiedział mi to brat przed śmiercią. Ach, panie! Serce mi się kraje na samo wspomnienie o tem wszystkiem. Jak już rzekłem, zostawiliśmy brata, bo musiał szukać swego muła, i pojechaliśmy dalej w góry. Z doliny wznosi się powoli zbocze górskie, a po niem wije się serpentyna, z której widoczną jest na sporą odległość cała okolica wraz z jeziorem. Wspinając się po owej serpentynie w górę, spotkaliśmy jednego arriera, który schodził w dół, prowadząc ze sobą dwa muły. Widocznie, odprowadziwszy jakiegoś podróżnego na drugą stronę, wracał teraz do domu; tak zresztą oświadczył moim towarzyszom, a przy tej rozmowie nie byłem obecny, bo właśnie oddaliłem się był na krawędź zbocza, aby spojrzeć jeszcze w dół, czy nie widać mego brata. Gdy wróciłem do towarzyszów, arriero już był pojechał w dalszą drogę.
— Czy pytał się pan o jego nazwisko?
— Owszem. Podał on swoje nazwisko towarzyszom, ale było ono zmyślone, bo, jak się później o tem przekonałem, arriera, któryby się tak nazywał, nie znano w całej okolicy.
— Czy towarzysze pańscy, gdyby go teraz zobaczyli, mogliby go poznać?
- ↑ Przewodnik.