Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/530

Ta strona została skorygowana.
—   492   —

— O, nie. Byłem o tyle przezorny, że zakopałem nanowo butelkę z jej zawartością, aby morderca nie domyślił się o odkryciu jego tajemnicy.
— Przypuszczałeś pan więc, że powróci on tam jeszcze?
— Oczywiście, i nie myliłem się; bywał tam często potem.
— Skąd pan wiesz? widziałeś go pan?
— Nie, ale poznałem ze znaków, które tam poczyniłem. Niestety, jego samego nie spotkałem nigdy, ani też nie mogłem się o nim niczego dowiedzieć w okolicy.
— Nie starałeś się pan wyszukać kogoś, ktoby umiał odcyfrować owe dokumenty?
— Owszem, ale nie natrafiłem na takiego. Dopiero teraz... Ale co ja mówię?... to niemożliwe...
Przerwał wątek rozmowy i opuścił głowę na piersi.
— Proszę, mów pan dalej! — zachęcałem go, widząc, że jest w obawie, aby nie powiedzieć zawiele.
— Jestem pańskim jeńcem... czeka mię śmierć... poco więc łudzić się czemkolwiek?...
— A gdybym pana puścił wolno?...
— Co pan mówi? — szepnął półgłosem. — Byłbyś pan skłonny? Jeżeli łaskawość pańska dla mnie sięga tak daleko, to... to... jabym śmiał prosić o pozwolenie...
— Podróżowania ze mną?
— Tak, sennor. Proszę się nie gniewać, że śmiem...
— Wprawdzie nie miałem przedtem zamiaru wlec się aż do Pampa de Salinas — przerwałem mu, — ale w tej chwili jestem na to zdecydowany i mam nawet nadzieję, że uda mi się schwytać mordercę.
— Cielo! gdyby to było możliwe!
— Owszem, przypuszczam, że podołam temu zadaniu. Ale... co pan robiłeś potem, po śmierci brata? Miałeś pan rancho... Czy porzuciłeś po tym wypadku polowanie w górach?