Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/534

Ta strona została skorygowana.
—   496   —

— Nie byłaby to wcale ucieczka, gdyż nie jesteś już pan jeńcem moim i możesz udać się, gdzie się mu spodoba. Mam jednak nadzieję, że zostaniesz przy nas.
— Dziękuję panu serdecznie — odrzekł wzruszony, ściskając mi obie ręce. — Ale co na to powiedzą pańscy towarzysze, gdy się obudzą?
Niedługo czekał na odpowiedź, bo właśnie pułkownik, który spał tuż obok niego z drugiej strony, zerwał się i ofuknął:
— Co u dyabła! jeniec wolny? Co to ma znaczyć, sennor?
— Jak pan widzi. Nie mogę przecie dręczyć przyjaciela, a człowiek ten jest nim teraz istotnie i obowiązał się nawet pomódz nam w ujęciu drabów, którzy nas ścigają.
— I pan mu wierzysz?
— Najzupełniej.
— Ha! skoro tak, to nie mam nic przeciw udzieleniu mu wolności. Ale w jaki sposób dopełni on swego przyrzeczenia?
— W bardzo prosty — odparł Gomarra. — Wiadomo panu, że rzeka graniczna tworzy w niektórych miejscach zdradliwe bagna.
— Owszem, oznaczone są one na naszych mapach. Nie ważyłbym się tam zapuszczać za nic w świecie.
— Ja jednak nie obawiam się ich, bo znam każdą niemal piędź ziemi w tych okolicach. Jordaniści niezawodnie będą nas ścigali, i wnet już prawdopodobnie zobaczymy ich tuż za sobą. Dlatego to poprowadzę was znanemi ścieżkami w bezpieczne miejsce, tam rozdzielimy się na dwie grupy i wciągniemy całą zgraję w nieprzebyte topieliska. Szkoda tylko, że jest nas zamało. Nie chcę wam ubliżać, ale przyznacie, że czterystu uzbrojonych ludzi przeciw kilkunastu to nieco zadużo...
— Hm! — mruknął pułkownik. — Możeby znalazła się jaka pomoc, i mam co do tego pewne widoki, ale nie wiem, czy wolno mi mówić otwarcie...