Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/545

Ta strona została skorygowana.
—   505   —

samą drogą, jakąśmy tu przybyli, kierując się jednak nieco wyżej miejsca poprzedniej naszej przeprawy.
Przepłynąwszy rzekę, podążyliśmy za Gomarrą, który drugiem znanem sobie przejściem wśród bagien poprowadził pułkownika z wojskiem na ląd, gdzie znajdowały się krzaki i zarośla, poczem znów wrócił do mnie. Część żołnierzy, którą tu pozostawiono, ukryła się w zaroślach, a ja z Gomarrą poszedłem pieszo do towarzyszów, oczekujących nas u wylotu ścieżki, którą przybyliśmy ze stepu.
Szczęśliwe dotychczas uniknięcie niebezpieczeństw napełniało nas wszystkich otuchą i nadzieją w dalsze powodzenie sprawy na wypadek zetknięcia się z nieprzyjacielem. Jednak pościgu jakoś długo nie było widać, znużenie zaś kleiło niektórym z nas powieki. Widząc to, zaproponowałem, aby, kto pragnie spocząć, położył się natychmiast, inni zaś aby czuwali, uważając na step, i wrazie pojawienia się pościgu zbudzili towarzyszów. Z propozycyi mojej skorzystali wszyscy z wyjątkiem brata Hilaria, który pierwszy podjął się czuwania. Sposobność tę wyzyskałem, opowiadając mu o całej rozmowie swojej z Gomarrą.
— I niech kto powie — rzekł, wysłuchawszy mię, — że Opatrzność nie kieruje sprawami ludzkiemi! Wszak w tem widoczną jest jak najwyraźniej wola niebios... Bo jakżeby bez niej mogły się tak wybornie złożyć okoliczności? Spotkałeś pan naprzód yerbatera, potem gambusina, wreszcie Gomarrę, gromadząc doskonały materyał do wielkich odkryć, i przypuszczam, że wobec tego wszystkiego postanowiłeś pan udać się do Słonego jeziora.
— Tak jest.
— W takim razie pojadę i ja, a sendador musi nas tam zaprowadzić.
— Czy tylko zechce?
— Gdy mu dobrze zapłacimy, zgodzi się. Czy ma pan nadzieję odcyfrowania sznurków?
— Narazie nie, bo brak mi w tym kierunku od-