Okazało się jednak, że mieli oni widocznie inne polecenie od majora, gdyż po chwili ruszyli do oddziału z powrotem.
— Szkoda! — biadał Larsen. — Taką miałem ochotę!...
— Nic się złego nie stało, i lepiej dla nas, że się wrócili — rzekłem, — bo prawdopodobnie będziemy tu mieli za chwilę samego majora.
I rzeczywiście, zaledwie wysłańcy wrócili, major dał znak ręką żołnierzom, by jechali za nim. Zaciekawiony widocznie, dokąd stamtąd prowadzą nasze ślady, popędzał swego konia i znacznie wyprzedził innych.
— Jak zrobimy? — spytał Hilario. — Przepuścimy go aż tutaj?
— Oczywiście.
— Ba! ale jego ludzie wnet mogą uzyskać trwały grunt pod nogami, i wówczas przyjdzie do wąlki orężnej, czego przecie wcale sobie nie planowaliśmy.
— Proszę się nie obawiać. Skoro go tylko chwycę, będzie tak krzyczał, że tamci muszą stanąć.
— Jakto? pan go zamierzasz pochwycić? — pytał sternik. — Czy nie lepiej, abym ja go wziął w swoje objęcia?
— Ależ owszem, tylko proszę, nie połam mu pan żeber. Wystarczy, gdy go pan wysadzi z siodła i położy na ziemi.
Major, trafiwszy na stały grunt, pocisnął konia ostrogami tak, że ten przesadził wysoki krzak i najniespodziewaniej znalazł się tuż przed nami.
Na razie major jakby zdrętwiał ze strachu, lecz po krótkiej chwili począł wołać ku swoim:
— Stój! wracaj! oni tu!
Szczególniejszy śmiałek! Wybrał się dla schwytania wroga, a zobaczywszy go nagle, struchlał ze strachu. Widziałem, że uczynił ruch, jakby się chciał cofnąć, ale nie było już kiedy, bo sternik pochwycił go z tyłu za pas i niezbyt delikatnie zsadził na ziemię, aż jęknęła pod jego ciężarem.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/548
Ta strona została skorygowana.
— 508 —