Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/56

Ta strona została skorygowana.
—   44   —

niezłym strzelcem, a zresztą nie zaszkodzi, gdy mu się w potrzebie utoczy trochę krwi dla dobra ojczyzny...“
Tak brzmiał dotyczący mnie ustęp listu „polecającego“. Wstałem i, cisnąwszy go na stół, rzekłem do Tupida:
— Weź pan sobie tę swoją szmatkę! Może nabierzesz pan innego o mnie wyobrażenia, gdy mu powiem, że jeszcze przed przybyciem tutaj wiedziałem o całej uczynionej na mnie zasadzce. Tak głupim, jak się panu zdaje, nie jestem; przeciwnie, uważam z tego wszystkiego, że pan, pomimo słynnej swej „uczciwości“ i „honoru“, możesz być snadnie porównany pod względem bystrości umysłowej z pierwszym-lepszym południowo-amerykańskim... łajdakiem! Nie widząc pana jeszcze, znałem go już dobrze...
— Kogo to pan ma na myśli, nazywając łajdakiem? — zapytał, schowawszy list do kieszeni.
— Zechciej pan sam odpowiedzieć sobie na to pytanie.
— A czy pan wiesz, jak wielką obrazę stanowi ta odpowiedź? — odparł, przystępując ku mnie w groźnej postawie.
— Jeżeli się ma do czynienia z ludźmi honoru, tak, przyznaję, iż jest to obraza. Że jednak pan do nich nie należysz, więc nie mam powodu łamać sobie głowy nad daną panu odpowiedzią...
— No, no! zobaczysz pan jeszcze, co z tego wyniknie...
— Nie boję się, wiedząc z góry, że może to być jedynie zbójecka na mnie zasadzka, a w takich wypadkach umiem dawać sobie radę. Zresztą ludzie pańskiego pokroju nie są bynajmniej niebezpieczni. Wobec pana wystarczy silna pięść, by się obronić skutecznie. Gdybyś pan jednak chciał grozić mi zemstą, to możesz być spokojny, że nie będę się włóczył po biurach policyi, ale przyjdę tu wprost i wypoliczkuję pana we własnym jego domu. Proszę to sobie zapamiętać... I żegnam pana życzeniem, abyśmy się nie spotkali nigdy!