Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/58

Ta strona została skorygowana.
—   46   —

chając głęboko. — Jakie szczęście, że trafiłam na pana! Jestem tak przelękniona, że na nogach utrzymać się nie mogę...
Widząc, że dziewczyna istotnie chwieje się, podałem jej ramię.
— Wezmę panią w swą opiekę, i nic się jej złego stać nie może...
— Ten bandyta — westchnęła ciężko, zwisając na mem ramieniu, jakby istotnie była bardzo osłabioną — pędził za mną od pierwszych domów, i dalej już nie mogłabym uciekać.
— Któż to taki?
— Jakiś zbój! Nie widziałam go przedtem nigdy!
— Czy pani nie wiedziała o tem, że tą ulicą o tak późnej godzinie niebezpiecznie jest przechodzić?
— Wiedziałam, ale byłam zmuszoną pójść do apteki po lekarstwo dla chorej babki.
— Gdzież pani mieszka?
— Niedaleko stąd, ale pomimo to bardzo się boję, bo ów opryszek może jeszcze wrócić...
— Jeżeli pani pozwoli, to zaprowadzę ją do domu.
— Jaki pan dobry! Skorzystam skwapliwie z uprzejmości pańskiej...
Patrzyła na mnie z całą powagą i ufnością, a jednak podejrzywałem, że sprawa jest nieco niewyraźna. Do tej chwili staliśmy w miejscu, — teraz ruszyliśmy we wskazanym przez nią kierunku za miasto. Towarzyszka opowiadała mi w drodze, że jest oddawna sierotą i mieszka u babki, pochodzącej ze Szwajcaryi. Zastanowiło mię to, że wyraz „Szwajcarya“ wymówiła ze szczególniejszym naciskiem, — ale pozwoliłem jej opowiadać dalej. Minęliśmy willę Tupida i wkrótce wyszliśmy za miasto w czyste pole, przez które wiódł gościniec, wysadzony po obu stronach drzewami.
— Domek nasz znajduje się tam w górze, niedaleko już stąd — szczebiotała dziewczyna, wskazując mi ręką bielejący w oddaleniu mniej-więcej pięciuset kroków budynek. — Może pan zechce łaskawie pod-