Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/62

Ta strona została skorygowana.
—   50   —

— Mój ojciec gra w karty, jak każdy inny obywatel tutejszy, to prawda; ale mordercą nie jest.
— Żal mi, bardzo mi żal sennority, że się daje tak otumaniać swemu ojczulkowi. Powinnaś jednak wiedzieć, że jest on w stosunkach z najniebezpieczniejszymi drabami tutejszymi.
Rzekłszy to, zwrócił się do mnie:
— Sennor zapewne radby się dowiedzieć, w jaki sposób znalazłem się tutaj i skąd znam tajemnicę tego domu? Otóż opowiem ci to później. Teraz możesz sennor zobaczyć swoich niedoszłych morderców, oczywiście bez żadnej obawy przed nimi. Ja się oddalę, a pan pójdzie z tą panienką prosto do chaty. Resztę proszę pozostawić mnie...
— A czemu pan nie chce iść razem z nami?
— Bo oczekują tam tylko pana z sennoritą, musi więc pan zadowolnić się na razie towarzystwem tej pięknej dziewczynki. Gdyby ktoś trzeci był z wami, sprawa wydałaby się im podejrzaną. Ja zresztą muszę podążyć za swoimi towarzyszami, którzy w tej chwili są już zapewne za chatą i czekają rozwiązania sprawy.
— Cóż to za jedni ci towarzysze?
— Są to poczciwi yerbaterowie. Możesz polegać na nich, bo samego dyabła nawet nie boją się. Pozna pan ich niebawem. Do widzenia więc! za kilka minut zobaczymy się znowu.
Oddalił się szybko i znikł w cieniu przydrożnych drzew. Dziewczyna zaś, chcąc wykorzystać sposobność, usiłowała wyrwać się z mych rąk, lecz jej nie puściłem.
Powtarzam raz jeszcze, że nie chciałem na razie wierzyć, aby to śliczne dziewczę, niemal dziecko, o niewinnej twarzyczce, służyło bandzie karciarzy i morderców, jako przynęta dla nieświadomych ofiar. I istotnie nie miała ona pojęcia o tem, zarówno, jak i o zamachu na moje życie, wobec czego byłem skłonny ochronić ją przed odpowiedzialnością za całą sprawę.
— Czy pan wierzysz w to, że mój ojciec chciał