Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/66

Ta strona została skorygowana.
—   54   —

— Coście za jedni? czego tu chcecie? kto wam pozwolił wejść?
— Myśmy sami pozwolili sobie — odrzekł Monteso. — Ten sennor wziął w opiekę sennoritę, a my znowu mamy jego w opiece; tym sposobem stoimy w pewnym związku ze sobą i dlatego weszliśmy tutaj wszyscy. Ale gdzież jest kochany ojczulek i syn jego zacny?
— Zapewne tam — rzekła żywo dziewczyna, wskazując drzwi do drugiego przedziału. — Zaraz poproszę ich tutaj.
— Owszem, bardzo rad będę poznać całe wasze zacne towarzystwo.
Gdy dziewczyna weszła do przyległej izby, yerbaterowie stanęli u drzwi i okna, a staruszka wylękniona, milcząc, patrzyła na nas z ukosa. Mauricio Monteso, spojrzawszy niedowierzająco na draba, zapytał:
— Zdaje mi się, sennor, żeśmy się dziś widzieli... niedaleko biura sennora Tupida...
— Być może... przechodziłem tamtędy...
— Nie. Stałeś pan, oczekując na kogoś. A potem dłuższy czas tkwiłeś naprzeciw cukierni, następnie przeszedłszy się po ulicach, zatrzymałeś się pan przed katedrą, aż póki nie zamilkły organy.
— Co pana obchodzi moja przechadzka?
— O, bardzo nawet, sennor; głównie interesuje mię to, co pan robiłeś dzisiejszego wieczora. Wydaje mi się zwłaszcza dziwnem, że ten właśnie sennor — tu wskazał na mnie — szedł przez cały czas... przed panem, no, a jeszcze dziwniejszą ta okoliczność, że gdzie tylko pan ruszyłeś, postępowałem znowuż ja ze swoimi towarzyszami...
— Wybaczcie, ale ja z wami nie mam nic do czynienia.
— Tak, ale my z panem pragnęlibyśmy się zapoznać. Niestety, popełniliśmy błąd, nie idąc za panem aż pod domek organisty. Zresztą i tak nie udały się pańskie zamiary, bo nasz sennor nie kiep i umie