sam znakomicie się obronić. Potem, gdy bawił u Tupida, udałeś się pan tutaj i umawiałeś się z mieszkańcami tego miłego domku o pewną sprawę, a ja, niezauważony, stałem za oknem i słyszałem wszystko...
— Nic a nic nie rozumiem, czego chcesz odemnie — odrzekł drab, blednąc.
— Mniejsza o to! my zato rozumiemy wszystko.
— Mój panie, ja znalazłem się w tej chacie poraz pierwszy dzisiaj, przed chwilą dopiero. Proszę zapytać o to gospodarza, gdy wróci.
— On już wrócił, i właśnie zapytywaliśmy go o to. Leży na dworze, związany lassem. Wyznał nam wszystko.
— Głupiec!
— Och, gdyby tak panu przytknięto koniec noża do piersi, to zdaje się, że i pan nie postąpiłby inaczej. Z nami niema żartów.
— Co to jest? co to za napaść?! Zawołam tu policyę, aby was przytrzymała...
— Owszem, proszę bardzo! Ale nie uczynisz pan tego, bo jesteś z nią w stosunkach niezbyt przyjacielskich.
— Mnie się zdaje, że znasz ten przedmiot — wtrąciłem, pokazując drabowi jego własny nóż. — Może pan zaprzeczysz?
— Dajcie mi spokój! — odparł. — Podobnego noża nie widziałem nigdy.
Teraz dopiero zauważyłem na jego czole spuchnięte od stłuczenia miejsce.
— A gdzieżeś to sennor nabił sobie tak okazałego guza? — zapytałem, wskazując stłuczone miejsce na głowie. — Czy przypadkiem nie uderzyłeś się sennor o mur domu organisty, gdy ja...
— Troszcz się pan o własne swoje oblicze — odparł gburowato, — na które nie pomieniałbym się z panem. Zresztą nie masz pan prawa indagować mię, ani mi rozkazywać! Marsz za drzwi w tej chwili, jeśli pan nie chcesz, bym go stąd wyrzucił!
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/67
Ta strona została skorygowana.
— 55 —