Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/68

Ta strona została skorygowana.
—   56   —

— Cóż to się stało? przed chwilą zapraszałeś mię pan tak uprzejmie.
— Bo widziałem w panu caballera. Teraz atoli przekonywam się o swej pomyłce. Proszę jednak nie myśleć, że się pana boję! Nie jestem tu sam i zawołam o pomoc...
I otwarłszy drzwi do przyległej izby, krzyknął:
— Chodź tutaj, pate, bo mamy gości, którzy chcieliby się przekonać o sile naszych pięści i czy mamy ostre noże!
Lecz, zamiast ojca, wyszła z izby sennorita, oznajmiając mu z tajemniczym uśmiechem, że obaj znajdujący się tam mężczyźni już dawno umknęli przez otwór okienny, bo się przelękli yerbaterów.
— Tchórze! — huknął drab. — Uciekli, jak zające, zostawiając mnie samego! Ale ja pomimo to nie boję się nikogo... Na bok! Kto mnie tknie, przebiję go natychmiast!
I z nożem w ręku zwrócił się ku drzwiom.
Cofnąłem się, robiąc mu rozmyślnie miejsce, a gdy wyminął mię, chwyciłem go za ramiona, jeden zaś z yerbaterów w okamgnieniu zarzucił na niego lasso. Drab na razie próbował się uwolnić, lecz daremnie, więc począł krzyczeć, miotając na nas obelgami, wobec czego yerbaterowie zatkali mu usta własną jego chustą z kapelusza.
Podczas gdyśmy się tem zajmowali, niewinna i dobroduszna sennorita, korzystając z zamieszania, wysunęła się wraz ze staruszką z chaty. Nie chcąc mieć z niemi kłopotu, nie czyniliśmy im przeszkód.
— No, mamy już jednego draba! — ozwał się Monteso; — dawajcie tu tamtych!
Dwu yerbaterów wybiegło z chaty, lecz po chwili jeden z nich wrócił strapiony, oznajmiając:
— Uciekł gałgan! niema go przed chatą!
— Jakim cudem?! przecie związaliśmy go, jak barana, i leżał przed chwilą pod oknami.