Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/69

Ta strona została skorygowana.
—   57   —

— To najniezawodniej sprawka tych, co uciekli tamtędy — zauważyłem. — Najpierw ulotnił się ojciec z synem, no, a teraz te dwie niewiasty... Przy sposobności zaś oswobodzili jeńca.
— Do stu tysięcy dyabłów!... czyżby naprawdę wymknęli się nam bezkarnie wszyscy? Szkoda było mego lassa!... Oto skutki nieostrożności naszej! Ale mamy przynajmniej tego łotra... herszta całej bandy. Zapłaci nam za wszystkich. Co z nim z robimy, sennor?
Ostatnie pytanie zwrócił do mnie.
— Hm! — wzruszyłem ramionami. — Albo ja wiem... Nie znam tutejszych praw ani zwyczajów, więc i sędzią być nie mogę...
— Ech, ktoby tu myślał o sędziach, czy o policyi! Przysporzyłoby to nam kłopotu najzupełniej niepotrzebnie. Musielibyśmy pozostać w mieście, jako świadkowie, aż do ukończenia procesu, i kto wie, czy ci złoczyńcy nie sprzątnęliby nas tymczasem. Może nawet władzom przyszłaby ochota pozamykać i nas dla pewności, abyśmy się przed czasem nie wydalili z miasta. O, ja znam dobrze tutejsze stosunki! Lepiej więc będzie, gdy załatwimy sprawę sami, bez oglądania się na to, co powie władza i ustawa. My tu umiemy sami sobie tworzyć paragrafy. W dziewiczych lasach i w pampach jest zwyczaj, że każdego mordercę i rabusia unieszkodliwia się w sposób bardzo krótki i prosty, a mianowicie pakuje mu się kulę w łeb... i po krzyku. Tak też zrobimy i teraz.
— Nie, panowie! ja się na to nie zgadzam! — rzekłem.
— Dlaczego?
— Bo nie chcę być sędzią ani katem tego człowieka...
— My też od pana wcale tego nie wymagamy, biorąc całe zadanie na swoje barki.
— Ku temu nie macie prawa, bo ten drab zawinił wobec mnie, nie zaś wobec was.
— Caramba! Gonię łotra przez całe południe,