— Dosyć mu będzie tej porcyi! Zostawcie go; wiemy i bez tego, kto był owym sprawcą zamachu.
— A możeby zgasić światło i zaczaić się, by pochwytać mieszkańców tej chaty?
— Nic mi na nich nie zależy.
— A niechże pana z pańską łagodnością! — zaśmiał się Monteso. — Ale, skoro już pan tak chce, chodźmy.
Wyszliśmy, zamknąwszy chatę, a klucz od drzwi rzucił któryś w trawę, poczem skierowaliśmy się ku miastu. Przez drogę yerbaterowie milczeli, snadź niezbyt zadowoleni z miękkości mojej, z jaką potraktowałem całą tę sprawę. Dopiero, gdyśmy się znaleźli na bruku miejskim, zapytał mię Monteso:
— Pójdzie pan do swego hotelu, czy też może zechce zaszczycić nas łaskawie i wypić razem z nami szklankę wina? Bylibyśmy za to bardzo obowiązani.
Przyjąłem tę propozycyę, gdyż nie mogłem jej odmówić ludziom, którzy ocalili mi życie. Poszedłem więc z nimi w jedną z bocznych ulic i niebawem zatrzymaliśmy się przed nędznym domem, w którym się mieścił zwykły, brudny szynk. Przez otwarte drzwi wydobywał się z wnętrza gęsty dym od papierosów i cygar oraz gwar rozbawionych gości. Już żałowałem w myśli swego kroku i chciałem się cofnąć, — ale Monteso minął szynk i, wprowadziwszy nas w podwórze domu, zapukał do drzwi kuchennych. Otwarła je nam jakaś zgrabna niewiasta, kłaniając się z wyszukaną uprzejmością.
— Czy otwarte na górze? — zapytał Monteso.
— Otwarte, jest tam paru tylko gości. Usługuje moja siostra.
— Wejdziemy więc, i proszę się postarać o to, by nam niczego nie brakło.
Brzmiało to z taką wyniosłością, jakby yerbatero był od dzieciństwa przyzwyczajony do wydawania rozkazów.
Niewiasta ukłoniła się znowu, jak przed wielkim panem, i weszliśmy po schodach na górę.
W przedpokoju spostrzegliśmy kilka kapeluszy
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/71
Ta strona została skorygowana.
— 59 —