Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/72

Ta strona została skorygowana.
—   60   —

i lasek, umieszczonych na wytwornych wieszadłach. Monteso odchylił pluszową portyerę i weszliśmy do elegancko urządzonego saloniku. Lustra, żyrandole, dywany, plusze... jednem słowem — niezwykła dla mnie niespodzianka. Na marmurowych stolikach stały butelki z winem rozmaitego gatunku. Dość powiedzieć, że salonik przypominał najwytworniejsze tego rodzaju lokale w pierwszorzędnych hotelach europejskich.
Powitała nas bardzo uprzejmie, wyszedłszy z za bufetu, młoda dziewczyna. Jacyś czterej eleganccy panowie, przy najbliższym stoliku siedzący, skłonili nam głowami przyjaźnie, a jeden z nich podał rękę naszemu przewodnikowi.
I w takich to „szynkach“ bywali yerbaterowie! Wszyscy byli ubrani jednakowo, jak Monteso, a więc prawie w łachmanach i na bosaka! Brody, wąsy i fryzury mieli w zupełnem zaniedbaniu, jakby nie myli się i nie czesali od miesięcy.
Dziwiło mię to wszystko, ale nie dałem tego poznać po sobie.
Monteso zaprosił nas do jednego ze stołów w samym kącie saloniku i podszedł do bufetu zamówić, co potrzeba. Zaraz też dziewczyna zabrała z naszego stołu butelki, przykryła go obrusem i ustawiła nową... bateryę. Na butelkach ze zdziwieniem zauważyłem etykiety: „Chateau Yquem“, „Latour blanche“ i „Haut Brion“. Jeżeli to były wina prawdziwe, oryginalne, to ceny ich nie odpowiadały kieszeni bosych gości.
Monteso usiadł naprzeciw mnie, skłonił głową uprzejmie i rzekł:
— Nie spuszczałem dziś pana z oka przez całe popołudnie i wiem, że pan nie spożył jeszcze wieczerzy. U Tupida bawił pan krótko, z czego wnioskuję, że nie korzystał pan u niego z przyjęcia. Śmiem tedy prosić, by pan był naszym gościem i zjadł z nami razem kolacyę bez żadnych ceremonii. Oczywiście możemy służyć tylko tem, na co stać biednych yerbaterów, gdy się dostaną do miasta.