wykształconym, rozumnym człowiekiem i posiada pan moc przekonywającą ludzi. Chyba Bóg zesłał nam pana... Znamy miejsce, gdzie leży wielki skarb... a właściwie aż dwa miejsca.
— Śpieszcie więc tam, panowie, czemprędzej i zabierzcie ów skarb, aby was kto nie ubiegł.
— Hm... gdyby to było tak łatwe... Przyznam się, że czyniłem już poszukiwania, ale, nie znając pewnego pisma...
— Aha, idzie o jakieś pismo?...
— Właśnie! Pan, jako uczony...
— Proszę mię tylko nie przeceniać — przerwałem. — W jakim języku napisany jest ten dokument? — W języku Inkasów, ale literami łacińskiemi, w narzeczu tak zwanem kiczua.
— Zaczyna mię to naprawdę zajmować. Podczas mego pobytu wśród Indyan północno-amerykańskich badałem ich narzecza, a wybierając się do Ameryki południowej, poczyniłem również pewne studya, dotyczące języka Indyan tutejszych, zwłaszcza zaś wspomnianego kiczua. Kto posiada ten dokument?
— Właśnie ów nasz znajomy, którego panu chcę polecić na sendadora. Wręczył mu go pewien umierający mnich.
— A dlaczego wręczył właśnie jemu?
— Sendador ów przeprowadził był przez Andy na tę stronę świątobliwego zakonnika, dążącego do klasztoru Dominikanów w Tucuman. Nagle jednak staruszek zachorował i na krótko przed śmiercią powierzył przewodnikowi dokument. Widziałem ten papier. Są na nim dwa rysunki...
— I nie mógł pan przeczytać?
— Nie. Ale sendador, jako trochę uczony, zadał sobie wiele trudu w tym kierunku i był pewny, że sprawa się uda. Wezwał tedy mnie do spółki na poszukiwania, niestety jednak, zupełnie bezowocne.
— Czy objaśnił pana o treści pisma?
— Owszem, o ile sam ją zrozumiał.
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/78
Ta strona została skorygowana.
— 66 —