Monteso spojrzał na mnie z niedowierzaniem. W tym kraju z niezwykłą namiętnością grają wszyscy w karty, i to na grube stawki. Jeżeli więc ktoś odrzuca zaproszenie do gry, to, według tutejszych pojęć, popełnia przez to nietakt.
— Cóż znowu? — zaniepokoił się Monteso, — może pan chory?
— Nie, ale ogromnie zmęczony, i muszę udać się już na spoczynek.
— To pana istotnie usprawiedliwia, tembardziej, że ma pan przed sobą jutro forsowną podróż.
W tej chwili ów nowoprzybyły gość przystąpił do moich towarzyszów i oświadczył, że chętnie zagrałby z nimi.
Yerbaterowie z ochotą przyjęli go do swego grona, i wnet zajął obok nich miejsce. Ja zaś wstałem i sięgnąłem do kieszeni po sakiewkę, by zapłacić swoją część. Spostrzegł to Monteso i obruszył się:
— Co? pan chce płacić? Ależ to byłaby dla nas obraza. To już rzecz załatwiona, i niema o czem mówić. Teraz zechce pan wypocząć, a jutro rano o dziewiątej będę u niego przed hotelem z koniem i potrzebnemi rzeczami... Albo może lepiej, gdy pana odprowadzę na miejsce, bo... wie pan...
— Dziękuję, sennor. Nic mi się przecie nie stanie przez krótką chwilę w drodze do hotelu. Umiem być uważny i przezorny. Buenas noches!
— Dobrej nocy! — odpowiedzieli yerbaterowie, podając mi rękę, a Monteso dodał:
— Przyjemnych marzeń o naszym skarbie... Może się panu przyśni jaki dobry sposób odnalezienia go...
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/89
Ta strona została skorygowana.
— 77 —