końmi, jednak zazwyczaj nie troszczy się o to, gdy który z nich padnie, lub gdy dyliżans wysypie pasażerów na step, jak gruszki z worka.
Koniom nie daje się nigdy biedz truchtem, lecz zmusza się je do ustawicznego galopu, najbardziej zaś w tych miejscach, gdzie droga najgorsza i najtrudniejsza. Wobec tego dyliżans odbywa dziennie około piętnastu mil drogi.
Oczywiście — mówię tu o „drodze“ w przenośni, gdyż właściwie niema tu żadnych dróg. Jedzie się na przełaj przez step, i choć niema tu kamieni, ale zato znajdują się liczne wyrwy, doły i osypiska. Wogóle teren jest tego rodzaju, że wóz skacze ustawicznie, grożąc wywróceniem się, i podróżni nie mają chwili spokoju, aby porozmawiać pomiędzy sobą lub rozejrzeć się po okolicy.
— Czy to była pańska głowa, sennor?
— Nie, sennorito, to czyjaś inna.
— Panie, przycisnąłeś mi pan kolanami piersi!
— A pan depce mi obcasem nagniotki!
— Czy ubezpieczył się pan na życie, wyjeżdżając w tę podróż?
— Nie, bo nie mam rodziny i obojętne mi, czy złamię kark dziś, czy jutro.
— Szczęśliwy z pana człowiek. A ja mam żonę i dzieci... Od kiedy zaś jadę tym dyliżansem, mam wrażenie, iż w domu zostawiłem wdowę i sieroty...
Takie i tym podobne rozmówki podsłuchać można wśród pasażerów dyliżansu, którzy za grube pieniądze narażają się na śmierć lub co najmniej na kalectwo.
Woźnica krzyczy, jak opętany; peon na pierwszym koniu wyje, a ten na ostatnim piorunuje, czwarty obok klnie i okłada batogiem nędzne szkapy, które robią bokami i pędzą w ostatnim wysiłku. Wśród dzikich wrzasków leci wóz w dół, kędy szumi spieniona rzeka i... buch w wodę w gwałtownym skoku! Częścią z prądem, a w części siłą koni dostaje się wóz na drugi brzeg, gdzie wycie i katowanie zwierząt dochodzi
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/91
Ta strona została skorygowana.
— 79 —