Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/95

Ta strona została skorygowana.
—   83   —

Monteso postąpił na środek pokoju, zamykając za sobą drzwi, poczem wziął mnie za rękę, podprowadził do okna, obejrzał mię od stóp do głów i... wybuchnął głośnym, niepohamowanym śmiechem:
— Co się z panem stało? kto pana tak ubrał? Może mi pan zechce wytłómaczyć, czy to przypadkiem nie karnawał mamy teraz i czy nie wybiera się pan na maskaradę...
Domyśliłem się oczywiście, że to mój ubiór tak bardzo go zdziwił i takim go natchnął humorem. Pozwoliłem mu jednak wyśmiać się, ile zechce, czekając, aż się uspokoi. Yerbatero odstąpił ode mnie parę kroków, złożył ręce w trąbki, a przyłożywszy je do oczu, patrzył na mnie znowu przez chwilę, niby przez lornetę, — w końcu zapytał:
— Proszę mi powiedzieć, ale szczerze, kto z nas jest waryatem: ja, czy pan?
Na takie odezwanie się yerbatera uważałem za właściwe przybrać bardzo poważną minę, nie pragnąc, aby się tak ze mną spoufalał, i odrzekłem:
— Z pewnością... pan! Zobaczywszy pierwszy raz pana, byłem zdziwiony pańskiem ubraniem tak samo, jak pan teraz mojem, a jednak nie pozwoliłem sobie na żarty z niego i nie nazwałem pana waryatem...
Słowa moje poskutkowały nadspodziewanie. Począł się natychmiast usprawiedliwiać, mówiąc:
— Proszę mi wybaczyć, sennor. Nie miałem wcale zamiaru obrażać pana. Sam jednak sennor przyznasz, że w ubiorze tym wyglądasz arcykomicznie...
— Nie zdaje mi się. O wiele komiczniejszy widok przedstawia bosy jeździec, który, wybierając się w dziewicze lasy, zdobi swego konia świecidełkami, a sam nie ma na sobie całych portek ani kurtki. Jeżeli zresztą uważa pan, że jestem śmieszny i mogłoby to pana również narazić na śmieszność, to zechciej pan rozejrzeć się sobie za innym towarzyszem...
— Ależ najserdeczniej pana przepraszam — usprawiedliwiał się skonfundowany. — Cała moja wina, że