przeznaczonego dla mnie konia, więc wyjrzałem przez okno, a zobaczywszy wśród yerbaterów jedną wolną szkapę, pokaleczoną i, zdaje się, ślepą, zapytałem:
— Czy to koń dla mnie?
— Tak, sennor. Wybrałem jak najspokojniejszego i posłusznego.
— No, za ten wybór, niestety, nie mogę być wam wdzięczny, zarówno, jak i za ozdoby o krzyczących kolorach. Nie lubię tego i proszę to zaraz usunąć, a zostawić tylko siodło!
— Trzeba zostawić przynajmniej koc — perswadował; — pan nie wie, jaka to przykra sprawa, gdy się skórę odparzy...
— Nie. Proszę i koc zabrać.
Monteso wyszedł, wzruszając ramionami, a zbliżywszy się do towarzyszów, mówił im coś przez chwilę, — zapewne ostrzegał, by się ze mnie nie śmieli. Gdy następnie poprowadził mego konia parę kroków, spostrzegłem, że marne to stworzenie kuleje na jedną nogę.
Aha! — pomyślałem, — uważają mię, więc za tak lichego jeźdźca, iż wybrali mi kulawe zwierzę!
— Sennor! — zawołałem przez okno, — temu koniowi brakuje coś w nodze...
— Trochę tylko... to nic nie szkodzi.
— Przepraszam, wcale nie trochę.
— Skoro pan będzie na siodle, to nic nie odczuje.
— Ależ ja na tego kalekę wcale nie mam ochoty wsiadać...
Zamknąłem okno i wyszedłem zobaczyć się z gospodarzem. Należał on do tych wyjątkowych ludzi, którzy dla swoich koni mają stajnie. Przedtem spostrzegłem był już tutaj kilka rosłych rumaków, z których jeden podobał mi się szczególnie. Po długich umowach, ceregielach i targach udało mi się wreszcie kupić rumaka. Zapłaciłem za niego stosunkowo drogo, ale bo też wolałem mieć dobrego konia i przyzwyczaić się do niego, aniżeli, gdybym miał byle jakiego
Strona:PL May Nad Rio de la Plata.djvu/98
Ta strona została skorygowana.
— 86 —