Bo oni cnotę drogo szacowali,
Myśmy niecnocie pierwsze miejsce dali.
Ztądta wszeteczność urosła tu doma,
Aż wzgórę Polska wirzgnęła nogoma,
Która w swą klubę pierwej przyść nie może, 15
Aż święta cnota złą niecnotę zmoże.
Wierę, ja nie wiem, jako mu ugodzić.
Bo wszytko mniema, bych go miał uszkodzić.
Przemierzły chłopie, myśląc o tym złocie.
Leżysz w frasunku, by świnia we błocie.
Wszytki rzeczy, które są, zginąć pewnie muszą,
Lecz sławy dobrej wieki nie naruszą.
Miasta, zamki i sklepy, za fraszkę to stoi,
Sława się żadnej strzelby i czasu nie boi.
Prawdę mówiąc, nadobny wieniec jest różany,
Lecz wdzięczniejszy fiołki kiedy przeplatany;
Nadobnie, gdy się człowiek statecznie sprawuje,
Lecz i to pięknie, żartem gdy statek farbuje.
Jako różej fiołek na wieńcu nie szkodzi, 5
Tak żart statkowi, gdy go kto k rzeczy przywodzi.
Czekałem długo szczęścia, lecz iż przyść nie chciało,
Bych mu więcej nie służył, tak mi się też zdało.
Rad, przestrzegając cnoty, przestanę w chudobie,
Puszczam swój plac inszemu, niech polepsza sobie.
Atoliś dość obiecał, miłościwy panie,
Więc nie wiem, kiedy skutek twym się słowom stanie.