Strona:PL Melchior Pudłowski i jego pisma.djvu/076

Ta strona została przepisana.
117.   Do pana Leśniowolskiego, kasztelana Podlaskiego.

Hojnie cię Bóg obdarzył cnotami wielkiemi,
Których ja nie doścignę wierszami swojemi;
Sam tylko Kochanowski, składacz doświadczony,
Mógł piórem wymalować dostatecznie ony.
Ja się jedno dziwować twoim sprawom mogę:        5
Więcej prze swój niedowcip nad to nic pomogę.



118.   Do Burdana.

Lepiej było zaraz w bród, starzy tak mawiali,
Który sykofancyej ni kąska nie znali.
A tyś wolał przez ławy, a przecię-ś był w brodzie.
Dobra ono przypowieść: polak mądr po szkodzie.



119.   Do łakomego.

Ty, co to pilno szafujesz okręty,
Zbytnim łakomstwem człowiecze nadęty,
I uważysz gardło, szukając pieniędzy,
Przedsię swój żywot trawisz w wielkiej nędzy,
Bo starając się tak pilno o złocie,        5
Chleba swojego używasz w kłopocie.
Za szyję-ć kapie, słońce cię upali,
Ten żywot chyba szalony pochwali.
Kiedy na morzu wiatr gwałtowny wstanie,
A od portu cię daleko zastanie,        10
Albo gdy w drodze rozbójnik opadnie,
Gardła tam pewnie wnet pozbędziesz snadnie.
Wiedz to zapewne, iż wszytko zebranie
Twoje łakome po tobie zostanie.



120.   O Sokole.

Ba, mógłci sobie Sokół wylatywać w górę,
Lecz mu przedsię Mielecki szpetnie podarł skórę.
Zmieszał go równo z ziemią: tam moskiewska siła
Mocy swej wszytkiej zaraz żałośnie pozbyła.
Doświadczył Sokół Gryfa, jakiej jest dzielności,        5
Bo jeszcze do tych czasów opłakuje kości