Strona:PL Melchior Pudłowski i jego pisma.djvu/079

Ta strona została przepisana.
127.   Do doktora.

Wszytko mówisz nademną, a nic mi nie dajesz,
Moja febra nie lubi, kiedy nad nią bajesz.
Daj mi raczej pigułki, bo ich próżno szczędzisz,
Słowy kaszlu i febry ze mnie nie wypędzisz.



128.   Do Macieja L.

Mnie bogactwa, mnie złoto, mnie jedwabne ściany,
Mnie nie garnie do siebie pałac murowany,
Ale chęć, ale miłość, kiedy w kim najduję,
Bądź z gmachu słomianego, ja go wnet miłuję.
A tak i ty bądź pewien mojej powolności.        5
Ponieważ żem ja doznał twojej uprzejmości.
I niechaj cię nie smęcą twoje nizkie progi:
Miewały takie domki w sobie harde bogi.
Też ci i ja nie zrównam połaćmi z bogatym,
Ale gdy cnota spełna, mnie jest dosyć na tym.        10
Bóg tak chce mieć, iż każdy człowiek różno chodzi,
Jeden wyższej niż drugi swoje ploty grodzi;
A przedsię i ubogi ma swe osiadłości,
Chocia na nim aksamit i atłas nie chrości,
Kiedy skromnie przyjmuje, a na tym przestaje,        15
Co ma od Boga, pompa u niego za jaje.



129.   Do jednej wdowy.

Żałosna matko tych dziatek ubogich,
Nie lękaj się nic frasunków, tak srogich.
W sieroctwie pełnym mocno trwaj w tym stanie,
A puszczaj ten świat i z rozkoszą tanie.
Wejźrzawszy Pan Bóg na twe święte sprawy,        5
Nie opuści cię, jak opiekun prawy.
Tak jako pierwej, kiedyś panną była,
Więc zasię, pókiś w stadle świętym żyła,
Strzegł cię, że słyniesz swoją cnotą wszędzie,
Tak cię i wdowy cnotliwej strzedz będzie.        10
Jedno się uciecz więc pod jego skrzydła,
Będziesz wnet wolna od każdego sidła.