Strona:PL Melchior Pudłowski i jego pisma.djvu/091

Ta strona została przepisana.

Nie rozumiem zaprawdę ja Waszej Miłości.        5
Długoż będziecie szydzić? cóż wam po tej złości?
Przegania pan: Przegania: aleć tak dworzanie:
Przedsię wam bez pieniędzy ztąd odjachać, panie.
Kiedy mię też zrozumiał, już słabiej dworował:
I takci czczo odjachał, nic nie wykuglował.        10



176.   O sobie.

Rzekł jeden: zależałeś swoję godność doma,
Insi biorą przed tobą obiema rękoma.
Musi być, że inakszą godność w sobie mają,
Bo takim, jakim, ja jest, nic nie rozdawają.
Teżem ci się ja kiedyś cisnął, gdzie dawano,        5
Tusząc, że mię też także przeglądać nie miano:
I różne moje staranie, praca próżna była,
Prosto na płoną rolą cnota ma trafiła.
Biedny kąsek, co był spadł z pana mego stołu,
I ten mi odjęt zaraz z nadzieją pospołu.        10
Zaczym nie tylko leżeć, ale mi spać przyszło.
Widząc na jakim włosku szczęście me zawisło.



177.   Do Jana Lichnowskiego.

Ba, już chocia na saniach Stasia Branickiego
Nakieruj dyszlem do mnie, Jasiu mój, którego
Z radością wielką ściany me oczekawają,
A tobie, co przewłóczysz, ustawicznie łają
Zaś to jedno dobra myśl w chłodniku panuje?        5
Takżeć się przy kominie czyście ubuduje,
Gdy kufel pełny w ręku, a w nim z potrzeb grzanek,
Dopiwszy go, zagrajże, mój dudaszku, w tanek.
Aliści z zimy lato, aliści biesiada,
Która miejsca nie patrzy, z trunkiem chodzi rada.        10



178.   Do Mikołaja.

Ba, gniewaj się, jak raczysz, ja inak nie umiem
Powiadać, jedno jako w swej głowie rozumiem,
Że zrzadka przyjaciela całego doznamy,
Chocia się sobie nazbyt często zalecamy.