Strona:PL Mendele Mojcher Sforim - Szkapa.pdf/94

Ta strona została uwierzytelniona.

moje coraz bardziej i bardziej wzbierały... Przedstawił mi się rynek w miasteczku, taki jaki jest, ze wszystkiemi jego geszeftami i ludźmi.
Chudzi, zgłodniali tandeciarze, tragarze w dziesięcioro zgarbieni, kręcą się tu i tam zakłopotani, rozglądają się, oceniają na każdym ubranie, uważają kto ma podarte buty, kto spodnie, kto zaś kapotę. Znają oni w mieście najmniejszą łatę, najmniejszą szmatę. Wybladli, biedni ludzie biegają jak otrute myszy (wie farsamte majs), wsuwają wszędzie nosy, wąchając czy nie znajdą czasem kawałka chleba, odrobiny pożywienia. Każdy zamyślony, łamie głowę, zagryza usta, układa różne plany, każdy zsuwa czapkę na tył głowy, biega i kręci się, jak w świecie chaosu. Przedstawiły się w myśli mej wszystkie rodzaje kramów, sklepików, straganów i klitek. Dwudziestu kramarzy walczy o jednego kupującego, każdy ciągnie go do siebie i obiecuje złote góry, każdemu oczy wyłażą by zobaczyć choć grosz za sprzedany towar.
Kupujący i kramarz targują się, przysięgają na swoje sumienia, na swoje żony, swoje dzieci, na udział w życiu przyszłem, a jeden drugiemu wierzy jak psu! Rozchodzą się i oglądają się na siebie chytrze, wracają napowrót, znów się targują, zaklinają na tysiące przysiąg, dopóki jeden nie oszuka w rezultacie drugiego...