Strona:PL Merimee - Dwór Karola IX-go.pdf/110

Ta strona została przepisana.

Dwa wielkie fotele, przysunięte do stołu, wskazywały, że nie zasiądzie do niego więcej niż dwóch biesiadników.
Przewodniczka zrzuciła płaszcz a Bernard poznał tę samą kobietę, która dziś rano wręczyła mu bilecik.
— A to co się znaczy?! — zawołała spostrzegłszy rapir i pistolety u Bernarda — czy wielmożność wasza myśli bić się? Ta broń zbyteczna.
— Mylisz się, dobra kobieto, któż mi zaręczy, że się nie przyda?
— Może cześć wasza być o to spokojnym. Ale jakże się podoba ta komnata?
— Piękna, nudziłbym się jednak straszliwie, gdyby mi kazano pozostać tu samemu.
— Cierpliwości, zaraz ktoś przybędzie do towarzystwa. Przedtem jednak musisz wielmożność wasza przyrzec...
— Cóż takiego?
— Jeżeli jesteście katolikiem, przysięgniecie na ten krzyż — mówiła stara, wyjmując krucyfiks — jeżeli hugonotem, na Lutra, Kalwina, albo którego z waszych bożków.
Bernard parsknął śmiechem.
— Nie wiem, o co chodzi.
— Że nie będziecie się starali dowiedzieć, kto jest pani, która tu przyjdzie.
— To konieczny warunek?
— Konieczny.
— Zamiast przysięgi, słowo szlachcica wystarczy.