Bronia (wybiega z drugich drzwi po lewej i biegnie prędko do okna na prawo). Ktoś przyjechał... (ucieszona). To Karol!... I jeszcze ktoś z nim... To pewnie jego ojciec... (Zwraca się do głównych drzwi i ujrzawszy wchodzących, mówi tonem zdradzającym uciechę, a zarazem zażenowanie). A! (kłania się).
Karol. Ojcze, to właśnie panna...
Żuryło (jowialny, rumiany, żywy staruszek). Bronia — co? (patrzy na nią życzliwie).
Bronia. Witam panów. — Ojczulek w polu, przy żniwie; ale zaraz poślę po niego... (chce iść).
Żuryło (zatrzymując ją). A to po co!... My możemy poczekać. Robota pilniejsza, niż goście. Tymczasem sobie ot z córunią pogadamy... (przypatruje się jej z zajęciem).
Bronia (spuszczając oczy, zażenowana). Niechże panowie siadają, (wskazuje kanapkę, a sama siada na krześle).
Żuryło. O! tak na nic, moja panienko! Tu, przy mnie, bliżej... (bierze ją za rękę i sadza przy sobie). Tak. — Muszę ci się przecież przypatrzeć. — Mój Karol nagadał mi tyle o twoich wdziękach i przymiotach, że taki i mnie wzięła w końcu ciekawość zobaczyć to cudo, co się jemu tak spodobało. Bo choć z ojcem znamy się nie od dzisiaj, ale ciebie aniołku panie, nie miałem jeszcze przyjemności.
Bronia. Byłam kilka lat na pensyi.
Żuryło (przypatrując się jej z zajęciem). Dalibóg nie dziwię się, że mój chłopak stracił głowę i serce zaprzepaścił. Jest
Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/07
Ta strona została uwierzytelniona.
AKT I.
Pokój przyzwoicie, lecz skromnie umeblowany, jak w szlacheckich zamożniejszych domach. Na lewo od widzów, w bocznej kulisie dwoje drzwi, na prawo okno i drzwi, w głębi drzwi wchodowe główne. — Kanapka po prawej, po lewej mały stolik, parę krzeseł.
Scena pierwsza.
BRONIA, po chwili ŻURYŁO, KAROL, w końcu MATLACHOWSKI.