Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/08

Ta strona została uwierzytelniona.

dla kogo... No, no — nie rumień się poziomeczko, mnie staremu wolno mówić takie rzeczy. Ta to ja tobie już jakby drugi ojciec. A jakże... Bo ja tu przyjechałem w intencyi oświadczenia po formie mego kiełbia i jeżeli twoja rodzina się zgodzi, tak dawaj odrazu po żniwach na zapowiedzi i weselisko — a jakże... (filuternie). Chyba, że wam nie pilno i wolicie może poczekać rok, dwa...
Karol. A niechże Bóg broni!
Żuryło. Ty siedź cicho, rozumiesz? Ja się Broni pytam.
Bronia (zasłaniając oczy). Ja tak samo, jak pan Karol.
Żuryło. A! skoro tak — to zgoda. (Przyciąga ją zwolna do siebie i głaszcząc po włosach lub po ręce, mówi): Tylko ty może imaginujesz sobie, że małżeństwo to ziemia obiecana, mlekiem i miodem płynąca, gdzie manna z nieba i pieczone gołąbki same do buzi wpadać będą? hę! co? — Bo to teraz panny najczęściej idą za mąż, jak nieprzymierzając żydzi za Mojżeszem, aby tylko co prędzej wyrwać się z niewoli egipskiej, z pod władzy mamy i papy, a potem dopiero krzywią się, narzekają i bunty wyprawiają biednemu Mojżeszowi.
Bronia (patrząc na Karola). Ja mojemu Mojżeszowi buntu robić nie będę.
Żuryło. U nas — widzisz — nie tak wesoło, jak u was, mało kto bywa.
Bronia. To lepiej. Będziemy mieli więcej czasu dla siebie. (Podaje rękę Karolowi, którą on z wdzięcznością całuje).
Żuryło. I gospodarstwa trzeba przypilnować, wszędzie zajrzeć, rano wstać...
Karol. Panna Bronia zawołana gosposia, żeby ojciec wiedział jakie ciastka piecze...
Żuryło. Także strzelił. — Jemu się zdaje, że jak panna smaży konfitury i dobre ciastka piecze, to już gospodyni całą gębą. A to tylko zabawka i do tego kosztowna zabawka, bo cukru nastarczyć nie można. (Do Broni). — A u mnie widzisz aniołku, oszczędność to grunt. To mój nałóg, moja choroba — a jakże...
Bronia. To cnota, proszę pana...
Żuryło (ucieszony, bierze ją za rękę). Cnota — powiadasz. Brawo dzieweczko! (głaszcze ją po włosach). Czekaj, będziemy razem praktykować tę cnotę (przysuwa się do Broni). Widzisz, moja nieboszczka żona, jak za mnie poszła, to także nie bardzo umiała liczyć się z groszem, bo była przyzwyczajona u rodziców żyć szumnie, po pańsku. Bywało, jadę do miasta, a ona wali mi odrazu na konotatce całą litanię sprawunków, cukry