twierdzi moje domysły, że to glinka porcelanowa, w takim razie zakładamy na akcye wielką fabrykę porcelany — a to znaczy miliony, mój ojcze.
Lechicki (ucieszony). Miliony — powiadasz?... Tylko czy my podołamy temu wszystkiemu... czy to nie będzie za wiele na raz?
Juliusz (dobywa porte-cygary). Trzeba nagrodzić czas stracony. Zadługo siedzieliśmy z założonemi rękami. Musimy teraz rozpocząć działalność na wszystkich punktach, rozwinąć wszystkie żagle, aby dojść do czego. (Podaje ojcu cygara). A może ojciec... (zapalają).
Lechicki. Pi, pi — cóż to za paradne cygaro!
Juliusz. Smakuje ojcu? (Siadając, mówi obojętnie). Prawdziwe hawanna. Setka po 80 florenów. Kupiłem kilka pudełek.
Lechicki. Bój się Boga Julku, ależ to zbytek.
Juliusz. Ale zbytek konieczny, bo jak cię widzą, tak cię piszą; a często trafi się interessant, któremu trzeba zaimponować dobrem cygarem. Praktyczność przedewszystkiem.
Lechicki (spostrzegłszy Matlachowskiego, który krząknął, aby zwrócić uwagę na siebie). A!... Matlachowski — wróciłeś już? No, cóż takiego? Cóż Matlachowski takie miny stroi, jakby połknął żywego węgorza?... (Widząc, że ten daje mu znaki, że chce coś powiedzieć, zbliża się). O cóż idzie? (Słucha co mu Matlachowski szepcze). Ależ nie pleć głupstwa!... (z uśmiechem do Juliusza). Słyszysz Julek, co ten gada, żeś Mośkowi sprzedał las brzozowy — także palnął.
Juliusz. Co Matlachowski miesza się w nie swoje rzeczy? Matlachowski niech sobie idzie pilnować ludzi, a nie wtrąca się do tego, co do niego nie należy.
Matlachowski. Do usług pańskich... (Kłania się nisko i odchodząc mówi na str.). A co? Nie mówiłem? Oj będzie bieda! (Wychodzi głębią).
Lechicki. Jakto? Więc ty może naprawdę chciałbyś sprzedać ten las ?
Juliusz (otrzepuje popiół). Już sprzedałem.
Lechicki. Sprze-da-łeś?!
Juliusz. No, dlaczegóż miałbym nie sprzedać? Las był nieużyteczny, a że mi dobrze zapłacono...
Lechicki. Ależ to ulubiony lasek twojej babki — relikwia najdroższa, świętość prawie, bo to pamiątka po nieboszczyku jej mężu. Tam prawie każde drzewo jego ręką sadzone, każda piędź ziemi jego potem oblana, każda ścieżka przez niego wydeptana.
Juliusz. Więc cóż z tego? Więc mam nie ścinać drzewa
Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.