Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

dlatego, że mój dziad go sadził? Że się pocił przy niem? No, to oprawmyż w ramki pola, lasy, postawmy za szkłem i nie tykajmy tych świętości.
Lechicki (poważnie). Julku — nie mów tak.
Juliusz. Ależ bo nie rozumiem doprawdy tego rodzaju sentymentalizmu. To właśnie nasze nieszczęście, nasza choroba, że zawsze i wszędzie rządzimy się tylko sercem, a nie głową. Jesteśmy sentymentalni w polityce, w gospodarstwie, w interesach, we wszystkiem — i to nas gubi. — Musimy być praktyczni mój ojcze, to jest warunek sine qua non. (Wstaje).
Lechicki. Możemy być praktyczni — zgoda. Ale uszanujmy to, co szanować należy.
Juliusz. Ostatecznie czy ojciec oddałeś mi gospodarstwo, czy nie?
Lechicki. No, oddałem.
Juliusz. Więc pozwólże mi ojciec gospodarować tak, jak ja uważam za najlepsze.
Lechicki. Ależ tu o babkę idzie.
Juliusz. Już ja babkę biorę na siebie i sam jej to wytłumaczę. (Słychać zajeżdżającą bryczkę i strzelanie z bata).
Lechicki (patrząc w okno). To Kwaskiewicz z żoną i synem. Przyjechał pewnie na te narady.
Juliusz. Na jakie narady?
Lechicki. Jakto? nie pamiętasz? Wszakże sam zwołałeś na dziś posiedzenie względem założenia tego banku ratunkowego dla szlachty.
Juliusz. Ah, sacre-bleu, na śmierć zapomniałem. Niech ich ojciec przyjmie tymczasem, bo ja muszę trochę wypocząć, przebrać się...
Lechicki. Dobrze, dobrze — już ja ich tu zabawię (wychodzi w głąb).


Scena trzecia.
JULIUSZ, KAROL.

Karol (z drugich drzwi z lewej). Julek! Julek!
Juliusz (który miał wychodzić na prawo, zatrzymuje się). A! to ty!
Karol. Mój kochany, odpisz ty już raz co tej Natalce, żeby mnie nie męczyła ciągle swojemi listami. Wczoraj znowu pisała do mnie zapytując, co się z tobą dzieje, czyś chory, lub gdzie wyjechałeś, że jej nie odpisujesz.
Juliusz. Głupia dziewczyna. — Cóż ona sobie myśli, że ja wiecznie będę się nią zajmował?