Kwaskiewicz. Ot — masz babskie wychowanie. Przewróciła chłopakowi w głowie i zrobiła z niego dziwoląga — zero kompletne. Mój Boże, jaka to różnica z twoim.
Lechicki. No, Julek znacznie starszy. (Siadają).
Kwaskiewicz (machnąwszy ręką). Co to znaczy? Czego się Jaś nie nauczył, tego się Jan nie nauczy. Już ja z niego pociechy się nie doczekam. Myślałem, że we Lwowie uda mi się wpakować go do jakiego banku. Ale gdzie tam. Tam takich osłów jak on, co szkół nie pokończyli, setki szlifuje bruki i czeka na posady. Dlatego przyjechałem do ciebie mój Olesiu (przysiada się do niego). Możeby się dało umieścić go przy tym banku ratunkowym, co twój Julek ma nam założyć. Za bądź co, byleby się zaczepił.
Lechicki. Ależ bank, mój kochany nie jest towarzystwem dobroczynności, jeno instytucyą finansową do ratowania szlachty.
Kwaskiewicz. Ta to on przecież także szlachcic, a jakże, szlachcic z dziada, pradziada. Więc ratujcież mi chłopca, żeby nie zmarniał, bo ja dalibóg rady sobie już dać nie mogę. Wioszczyna panie obdłużona, dochody lichwa zjada. (Służący wnosi na tacy wino, ciasta i przekąski. Lechicki napełnia kieliszki — Kwaskiewicz mówi dalej). Kto nie chce, to udrze teraz tego biednego szlachcica. Grady go młócą, powodzie zalewają, podatki męczą, dzienniki besztają, wszystkie plagi egipskie na tę nieszczęśliwą szlachtę. Jeżeli Pan Bóg się nie zlituje i nie zrobi z nami jakiego cudu, to dalibóg skapiemy marnie (trącają się).
Lechicki (z westchnieniem). Niech Bóg broni, okropnych doczekaliśmy się czasów (piją).
Bajkowski. (Gruby, czerwony blondyn, żywy, wesoły, wchodząc otwiera szeroko główne drzwi i mówi głośno). Serwus oberwus. „Coment vous portez, vous“. Jak się masz stary, daj pyska!
Lechicki (wstaje). Bajkowski!
Bajkowski (podaje mu rękę zamaszyście). Jak się masz? Ha! ha! i Kwaskiewicz tutaj! (Podaje mu rękę). Serwus oberwus. „Coment vous portez, vous“. Jak się masz stary. Daj pyska!
Lechicki (nalewając kieliszek). Może kieliszeczek?
Bajkowski. Bon (siada).
Lechicki. No, jakże tam jarmark?
Bajkowski. A niech go tam siarczyste pioruny!
Lechicki. Cóż, nie udał się?