Kwaskiewicz. A toż on ma długów więcej, niż włosów na głowie.
Bajkowski. Kiedyś miał gruby majątek po ojcu, ale to wszystko poszło na pałace, zbytki, wystawne życie, jazdy za granice... (Przechodzi na lewo).
Kwaskiewicz. Wydawali pieniądze, żeby tym sposobem córkę wydać dobrze za mąż.
Bajkowski. Tymczasem pieniądze poszły, a córka została.
Petronela. Choć mogła była wcale nie źle wyjść za mąż swojego czasu. Ale cóż, pannie zachciało się gwałtem hrabiego, a przynajmniej barona, przebierała, przebierała...
Bajkowski. Aż została starą panną.
Petronela. Skóra i kości, powiadam panu.
Leonidas. Mumia zasusona.
Petronela (ujrzawszy wchodzącą Aurorę z córką). A! powitać kochaną panię. Jakże się pani ma? (Wita się z przesadną uprzejmością).
Aurora (chłodno). Dziękuję! (Podaje jej dwa palce na powitanie — i sztywny ukłon oddaje kłaniającym się panom).
Leonidas (szastnąwszy nogami). Szanowanie!
Petronela. A! panna Idalia... Jakże ślicznie wygląda... Czy mi się zdaje, że nawet utyła nieco w sobie.
Aurora (niezadowolniona, półgłosem do Petroneli). Fi donc. Któż widział mówić takie rzeczy, przy młodych pannach.
Petronela (z ukrytym uśmiechem, ściskając rękę Leonidasa). Słyszysz? Ona młoda!
Leonidas. Jak jagoda po świętym Marcinie.
Giętkowski (ubrany po dżokiejsku, aksamitna marynarka, takaż czapka dżokiejska, szkiełko w oku, szpicruta w ręku, angielskie faworyty, buty lakierowane, kołnierzyk stojący, angielski nie wymania r. Wchodzi żywo i na powitanie obecnych kiwa protekcyonalnie ręką). Bon jour, bon jour. (Staje przed Petronelą i kiwnąwszy głową po angielsku). Madame! (Do panów). Messieur! A! Bajkowski! Comment vous portez-vous? Hę... (Podaje dwa palce).
Bajkowski (kpiąco). So... so... pasablowato.
Giętkowski. A co? Widzieliście mój zaprzęg... hę? Szyk... co? N’est ce pas? (Woła przez okno). Dżon! (Po chwili) Dżon!
Lechicki. Nie słyszy...
Giętkowski (niecierpliwie). Dżon!