Kwaskiewicz (do Bajkowskiego). Nie dałbym trzech groszy, czy jej tam umyślnie nie zostawiła.
Aurora. Ledwieśmy uszły kilkanaście kroków od tego miejsca, gdy wtem — patrzymy — jakiś mężczyzna, już w pewnym wieku, poważny i bardzo dystyngowany, zbliża się do nas i powiada: Pardonnez-moi mes dames, vous avez oublie un livre — i to mówiąc, z wyszukaną galanteryą podaje Idalli książkę — ona się zarumieniła jak jutrzenka, on się ukłonił — i odszedł.
Bajkowski. No i cóż w tem tak nadzwyczajnego, że jakiś tam książę oddał książkę, która nie do niego należała?
Giętkowski. Jakto? Nie domyślasz się, że to był tylko pretekst, aby zbliżyć się do moich pań — faire une connaissance.
Petronela (do Aurory). No — i poznał się z paniami?
Aurora. Byłby to niewątpliwie uczynił i po tym wypadku złożył nam wizytę, ale niestety tego samego dnia wyjechał do Wiednia, gdzie go jakieś ważne sprawy powoływały.
Petronela (z udanem współczuciem). Co za szkoda! Gdyby nie to, kto wie czy panna Idalia nie byłaby już dzisiaj księżną.
Idalia (wstaje zażenowana). Maman, może pójdziemy do babci. (Do Lechickiego). Czy mama pańska jest widzialną?
Lechicki. Proszę, bardzo proszę. (Idzie naprzód i otwiera drugie drzwi na lewo).
Aurora (wstaje). E bien!... Chodźmy ją powitać.
Petronela (wstaje także). Musi jej pani opowiedzieć o tem powodzeniu panny Idalii w Karlsbadzie... To tak, jak historya z tysiąca i jednej nocy. (Zatrzymują się przy drzwiach, ceremoniując się).
Aurora. Proszę.
Petronela (cofając się). O... nie... Po starszeństwie!
Aurora (n. str.) Impertinente! (Wychodzi — za nią Petronela i Leonidas).
Juliusz (wchodzi z prawej prędko z teką, z papierami, z miną człowieka zajętego i zamyślonego). Przepraszam panów za spóźnienie, ale musiałem pierwej zebrać trochę myśli, uporządkować papiery.
Bajkowski (witając się z nim serdecznie). Julku kochany, my tu na ciebie jak na Mesyjasza czekamy.