Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Bajkowski. Co zrobił — nic, cóż my to żydy, żeby zaraz geszefty robić!
Żuryło (który dotąd siedział na boku, wstaje). No, to teraz może pan Juliusz przeczyta nam dalszy ciąg swego programu.
Bajkowski. A dajżeż nam pan pokój z programem. Także trafił! Właśnie teraz czas na to.
Lechicki. To prawda. Mamy zaledwie dwa tygodnie na zrobienie wszystkiego.
Bajkowski. Trzeba nam się będzie dyablo zwijać.
Juliusz (składa tekę). Narady odłoży się na czas wolniejszy.
Kwaskiewicz. A to się rozumie. Narady nie uciekną, a tu książe pilnieszy.
Bajkowski. Przedewszystkiem panowie, trzeba wybrać komitet: prezesa, wiceprezesa i sekretarza. Następnie podzielimy się na sekcye; sekcyę przyjęcia, gospodarczą, dekoracyjną itd. Któż prezesem? Ja proponuję Lechickiego.
Kwaskiewicz. Brawo! brawo!
Juliusz. Brawo! (Biorą go pod ręce i sadzają za stołem).
Żuryło (na przodzie sceny, kiwając głową). I oni się dziwią, skąd się biorą ciężkie czasy.

Zasłona spada. — Koniec aktu I-go.




AKT  II.
Ten sam pokój, tylko do niepoznania zmieniony. Inne obicia, inne meble, lustra, dywany, portyery, to wszystko bogate i wspaniałe. Klomby kwiatów po bokach, wśród nich posągi; nad drzwiami herb Lechickich Nałęcz, otoczony zielenią i chorągwiami ozdobiony.
Scena pierwsza.
LECHICKI — SŁUŻĄCY — po chwili LOKAJ — potem BRONIA.

Służący (trzyma koniec pasa, około którego Lechicki się okręca, aż dochodzi do lustra). Znowu źle! Teraz węzeł wypadł z tyłu.
Lechicki (zniecierpliwiony). Cóż u licha z rym węzłem?... to z boku to z tyłu... a nie tu gdzie trzeba!... Przecież powinieneś to umieć.