skoro szlachta robi takie zbytki! Bo, że my, c’est naturelment, nasze urodzenie, stanowisko wymaga tego — noblesse oblige — ale żeby taki Kwaskiewicz, taki mizerny szlachetka, to przecież jest nie do darowania.
Idalia. Regarde maman, co ona ma za suknię, jakie aksamity, koronki...
Aurora (wzruszając ramionami). Ona do aksamitów!
Giętkowski. Come le wół do karety?
Aurora. Odejdźmy od okna, żeby nie myślała że zwracamy na nią uwagę. (Odchodzi z Idalią).
Giętkowski. Tu as raison. To za wiele dla nich zaszczytu. (Odchodzą na lewo, siadają przy stoliku, biorą gazety i udają zaczytanych).
Lechicki (prowadząc pod rękę Kwaskiewicza, wesoło). Więc ostatecznie dałeś się namówić na ten powóz?
Kwaskiewicz (w kontuszu, który na nim wisi niezgrabnie). Cóż miałem robić? Jak mi zaczęła baba trajkotać za uszami, narzekać, stękać, że dziś lada żydówka wozi się powozami, a ona, jakby jaka ekonomska córka, poniewiera się na nędznych dryndulkach, tak dla miłego spokoju, skąd wziąć, to wziąć, a musiałem kupić. (Poufnie). Zrobiło się po części ten luksus i dla Leonidasa.
Lechicki. E!
Kwaskiewicz. Żona moja, uważasz, rada by go koniecznie umieścić przy księciu, bo utrzymuje, że on ma wielkie zdolności na dyplomatę. Więc, żeby się jakoś lepiej zaprezentować księciu... rozumiesz?... (Mówi dalej po cichu).
Leonidas (wpada w krakowskiem ubraniu i kłaniając się obecnym, mówi). Sanowanie!... sanowanie!... sanowanie!... (staje przed Giętkowskimi). A co?... psepysny ze mnie krakowiacek — co?... (Śpiewa): „Krakowiacek ci ja — na całą gromadę“...
Aurora (n. str.) Imbecile! (Odwraca się z Idalią w inną stronę).
Giętkowski (wstaje, idzie do żony i mówi półgłosem): Plus confidence, que... (dalej cicho).
Leonidas (do ojca). A co?... Mówił już ojciec panu o moim wirsu?...
Lechicki. O jakiem wierszu?