Bajkowski. Wyobraźcie sobie... Żuryłowie przyjechali w surdutach! Stary nawet w jakiejś kapocie, czy czamarze!
Wszyscy (z oburzeniem). Być nie może!
Bajkowski. Jak was kocham!
Lechicki (idzie do okna). Gdzież oni są?... Nigdzie ich nie widać!
Bajkowski. Zajechali przed stajnię, żeby odprzęgnąć konia, bo nawet furmana ze sobą nie wzięli.
Petronela. To jest lekceważenie nas wszystkich!
Giętkowski. A przedewszystkiem księcia!
Bajkowski. Jak Boga kocham, nie wytrzymam i palnę im takie verba veritatis, że im aż w pięty pójdzie!
Giętkowski (patrząc przez okno). Voila, idzie tutaj ten oryginał!
Aurora (zrywając się z Idalią, do męża). Chodźmy, mon chère, bo ja nie życzę sobie wcale spotkać się z tym gburem! (Wychodzi z Idalią środkiem).
Żuryło (wchodzi środkowymi drzwiami, w czamarze z pętlicami, kłania się wychodzącym, przypatrując się im z podziwem, potem wchodzi na scenę również zdziwiony). Sługa, służka łaskawych pań i panów... Miły Boże, a cóż to za prześliczna maskarada!... Wszyscy tak poubierani, że poznać trudno! A, pani Kwaskiewiczowa dobrodziejka, dalibóg nie poznałem także, bo pani dobrodziejka wygląda dziś conajmniej na księżnę. I mówią, że bieda w kraju, że ciężkie czasy, a toż Nabob by suciej swojej żony nie wystroił.
Bajkowski. A cóż pan chciałeś, żebyśmy kapoty powdziewali, jak pan?
Żuryło. Ta to dobrodzieju, moja świąteczna kapota, od wielkiego dzwonu, a ja także!
Bajkowski. Być może, tylko wcale nie stosowna na przyjęcie takiego dygnitarza, jak książę.
Żuryło. Jeżeli ja się panu Bogu prezentuję w takim stroju, co niedzielę...
Kwaskiewicz. To inna rzecz, Pan Bóg, a inna, książę!...
Żuryło. Ha, jeżeli panowie uważacie, że książe coś lepszego od Pana Boga, to ja mu się gotów na oczy nie pokazywać, żeby go nie obrazić tą kapotą!
Bajkowski. Tobyś pan najmądrzej zrobił!
Lechicki. Ależ Maciusiu! Proszę cię, daj spokój!
Bajkowski. Ja wiem, co mówię, i nie cofam tego, com powiedział. Bo jeżeli książę, fatyguje się tyle mil do nas, to nasz psi obowiązek, przyjąć go jak należy i dać mu poznać nas i nasz kraj! (Odchodzi).
Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.