Żuryło (idąc za nim). Ależ łaskawco dobrodzieju! — jeżeli idzie o to, aby ten pan poznał istotnie nasz kraj, to powinniśmy stanąć przed nim w łachmanach i dziurawych butach, bo to dopiero byłby rzeczywisty obraz naszego kraju! No, nie?
Petronela. Chodź Leonidasie, ja kazań słuchać nie potrzebuję! (wychodzi środkiem, oparta na ręku syna).
Bajkowski. Racya! Co będziemy słuchać takich bredni... Chodź Jasiu! (Wychodzi z Kwaskiewiczem pod rękę).
Żuryło (patrząc za nimi, kiwa głową). Prawda w oczy kole! (do Lechickiego). Wypłoszyłem ci gości — panie Lechicki (Siada przy nim). Nic nie szkodzi! Lepiej, że sobie poszli, pogadamy swobodniej o naszych interesach. (Przysuwa się). Bo ja tu przyjechałem do kochanego pana ułożyć się względem weseliska. Możebyśmy to z dożynkiem złączyli... hę? co? Byłoby i taniej i ładniej.
Lechicki. Jakto?... teraz... już?...
Żuryło. A na cóż czekać? Szkoda czasu na długie amory. Skoro się kochają, niech się żenią i kwita.
Lechicki (kwaśno, niechętnie). Ależ to niemożliwe! Wyprawa jeszcze nie gotowa. Bronia dopiero na święty Michał pojedzie ze mną do miasta nakupić materyj na suknie.
Żuryło. A to po co? A komuż ona te jedwabie będzie pokazywać na wsi? Krowom na pastwistku, albo chłopom w kościele? Czyż to nie szkoda pieniędzy na takie zbytki?
Lechicki (wstaje zniecierpliwiony). Przecież trzeba mieć wzgląd na godność, na stanowisko. Cóżby świat na to powiedział? Przecież to szlachecka córka!
Żuryło. Toć nią będzie, choćby i w perkalikach. A wierz mi dobrodzieju, że szkoda wyrzucać grosz na takie fatałaszki!...
Lechicki (j. w.). Być może, być może, ale daruj kochany panie, teraz nie pora gadać o tem, kiedy lada chwila spodziewam się dostojnego gościa. Daruje pan, ale muszę jeszcze wydać niektóre rozkazy. Pogamy kiedyindziej, później, do widzenia. (Nie patrząc na niego, wychodzi szybko środkowymi drzwiami).
Żuryło (patrząc za odchodzącym). O niepodoba mi się jakoś dzisiaj ten pan Lechicki! Coś w tem jest!...
Bronia (w białej sukience, wchodzi z drugich drzwi z lewej). Cóż, mówił pan z ojcem?
Żuryło (zamyślony, powtarza machinalnie). Z ojcem?