Bronia. No bo Karol mówił mi, że pan dziś miał z nim pogadać o nas! I cóż ojciec?
Żuryło. Nie chciał wcale mówić o weselu.
Bronia (wystraszona). Dlaczego? Z jakiego powodu?
Żuryło. Czy ja wiem? Może ta wizyta księcia tak go zmieniła? Może teraz Żuryło dla jego córki za małą wydaje się figurą.
Bronia. Ależ panie!...
Żuryło. U nas takie rzeczy łatwo ludziom zawracają głowy. Ale ja także mam swoją ambicyę i prosić się nie myślę. Jak nie — to kłaniam się uniżenie — zabieram Karola i bywajcie zdrowi.
Bronia. A ja? (z płaczem). Cóż wtedy biedna pocznę?
Żuryło. Prawda!... O tobie dzieweczko nie myślałem. — Tfu!... samolub ze mnie paskudny!
Bronia (rzuca mu się na piersi). Jabym tu umarła z rozpaczy!
Żuryło. Więc ty tak bardzo kochasz mego Karola?
Bronia. O bardzo, bardzo!
Żuryło. A skoro tak, to nam niewolno rejterować z placu.
Bronia. Ja poproszę ojca, powiem mu, że ja bez Karola żyć nie mogę, że jak nie pójdę za niego... to nie pójdę za nikogo...
Żuryło. (tuląc ją i głaszcząc). Przypuścimy do niego szturm ze wszystkich stron.
Bronia. Tylko przed Karolem ani słowa o tem, że ojciec robi jakie trudności. On taki ambitny, toby go ubodło, zmartwiło.
Żuryło. Poczciwa dzieweczka i o tem pomyślała. No, dobrze, dobrze, będziemy grali oboje komedyę żeby go nie zmartwić.
Bronia (żywo dając znak). Pst!... Idzie.
Karol (wchodzi żywo). I cóż ojcze, mówiłeś z panem Lechickim ?
Żuryło. (udając wesołość). A jakże mówiłem — o! mówiłem.
Bronia. Nawet bardzo długo mówili panowie ze sobą.
Karol. Długo? dlaczego długo? Czy może pan Lechicki ma jakie wątpliwości? Waha się?
Bronia. Ale gdzież tam... (Daje znaki Żuryle, aby mówił dalej).
Żuryło. Owszem — przeciwnie.
Karol (ucieszony). Więc zgadza się? Przystaje?...
Żuryło. Ależ rozumie się!
Karol. Cóż mówił?
Bronia. Ucieszył się ogromnie.
Karol (z żywą radością). Czy tak? Ojcze, ucieszył się?
Żuryło. Ale ogromnie, powiadam ci skakał z radości!
Strona:PL Michał Bałucki-Ciężkie czasy.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.