Karol (odetchnąwszy). Ach, to dobrze, bo przyznam się wam, bałem się.
Bronia. Czego?
Karol. Sam nie wiem. Ale pan Lechicki wydawał mi się dzisiaj taki jakiś zimny, obojętny.
Żuryło (do Broni). A co, nie mówiłem ci?
Karol. Jakto? Więc i ojciec to zauważyłeś?
Żuryło (zmieszany). Ja? Ale, zdaje ci się — przeciwnie.
Bronia. Zdawało się panu.
Żuryło. Tak, pewnie ci się zdawało.
Karol. Być może. Ale przed chwilą gdyśmy się spotkali, przeszedł koło mnie, jakby mnie nie widział, a raczej nie chciał widzieć.
Bronia. Nie dziw mu się pan. On teraz taki zajęty tym przyjazdem księcia. (Słychać za sceną huk gwałtowny, potem gwar, hałas, wołanie, zamieszanie. Karol biegnie do okna).
Żuryło. A to co? Co się tam stało?
Karol (stojąc przy oknie). Wszyscy biegną ku stodołom. Wołają o sikawki.
Żuryło. A niechże ręka boska broni, chodźmy Karolu. (Wybiegają szybko).
Bronia (w oknie, wystraszona składając ręce). Matko Najświętsza, Królowo nieba i ziemi! Co to takiego? Giętkowscy, Kwaskiewicze, wszystko to biegnie z ganku w tamtą stronę... (Do wchodzącego służącego). Antoni! Co się tam stało?
Służący. E, nic panienko... więcej strachu jak czego. A to te fajerwerki co były przygotowane na przyjęcie księcia zapaliły się i buchły od razu. Huku było dużo, ale nic się nie stało dzięki Bogu. Idę powiedzieć to starszej pani, żeby się niepotrzebnie nie trwożyła.
Bronia (głaszcząc go po ramieniu). Idź Antoni, idź, ja tam zaraz przyjdę z panem Karolem i jego ojcem, tylko wrócę od stodół. (Służący odchodzi do pokoju babki, Bronia po jego odejściu idzie do okna). A to kto? Jakaś dama elegancko ubrana idzie tu od furtki ogrodowej. Nie znam jej, nigdy jej tu nie widziałam. Ogląda się jakby szukała kogoś. Wchodzi do domu. Kto tu być może?
Natalka (w eleganckiem podróżnem ubraniu w białej woalce). Nigdzie nikogo, żeby choć spytać można. (Spostrzega