Bajkowski. Chce się wam wyłącznie dla siebie zagarnąć wszystkie korzyści z pobytu księcia.
Lechicki (oburzony). Korzyści? ja?
Giętkowski. Tak pan, pan i pański synalek!
Aurora (z przekąsem). A może i ktoś trzeci jeszcze.
Petronela. My się znamy na takich sztuczkach.
Lechicki. Jakto? Więc posądzacie mnie, że dla osobistego interesu mógłbym dopuścić się takiej podłości, zadrwić sobie z was w tak niegodny sposób. (Po chwili). Milczycie? A więc przypuszczacie, że byłbym zdolny do tego?
Giętkowski. Jeżeli tam niema księcia, to dlaczegóż zamykacie drzwi? Dlaczego wzbraniacie nam wstępu?
Kwaskiewicz (wytykając do Lechickiego palcem). A!
Lechicki (do Kwaskiewicza). Więc i ty śmiesz przypuszczać?
Kwaskiewicz (stula ramiona). Nie ja jeden!
Lechicki. Skoro tak, skoro mi nie wierzycie, zaraz się przekonacie. Julek otwórz drzwi...
Juliusz. Ale ojcze! (Cicho). Zlituj się!
Kwaskiewicz (do Giętkowskiego i Petroneli). A co? Widzicie? nie chce!
Giętkowski. Bardzo wierzę!
Lechicki (do Juliusza groźnie). Otwórz drzwi mówię.
Juliusz (cicho). Ojcze pomyśl jaki wstyd.
Lechicki. Wolę to, niż żeby mnie miano posądzać o szelmostwo. Gdzie jest klucz?
Juliusz. Ojcze!
Lechicki. Daj mi klucz. (Juliusz wyjmuje powoli klucz. — Lechicki wyrywa mu niecierpliwie i rzuca go na ziemię). Macie, idźcie, zobaczcie tego księcia!
Juliusz. (W czasie gdy Bajkowski i Kwaskiewicz otwierają drzwi n. s.) Takie upokorzenie to okropność.
Wszyscy (ujrzawszy wchodzącego Karola). Pan Karol? Karol? (Cofają się gromadnie).
Juliusz (n. s.). Karol? Co to znaczy?
Karol (z uśmiechem). Tak! To ja panowie. Mieliście zupełną słuszność, utrzymując, że książę we własnej osobie raczył ukrywać się w tym domu.
Kwaskiewicz (do Lechickiego tryumfująco). A co, słyszysz?