cznie, otaczał ją zbytkiem i przepychem, osypywał kosztownemi prezentami. Nawet mówiono, że zabezpieczył jej rentę dożywotnią na przypadek swej śmierci. Robił więc wszystko co mógł, aby wynagrodzić jej ofiarę, jaką poniosła dla niego, oddając mu swój honor, samę siebie z duszą i ciałem. Nie mógł tylko dać jej miłości swojej, bo tej nie czuł dla niej. I to go martwiło, bo za uczciwy był, by mógł zwodzić z lekkiem sercem.
To go tylko pocieszało, że ona nie domyślała się wcale udawania z jego strony. Sam sobie nie umiał zdać sprawy z tego, czy jej spokój w tym wględzie pochodzi ze zbytecznej wiary w niego, czy z braku myślenia i wszelkiego sprytu.
Dziwna to była kobieta, prawdziwy sfinks. Oczy jej ciemne, głębokie, rzucały blaski, które olśniewały, ale nie ogrzewały i nie rozpalały. Mówiła mało i trudno było wyrozumieć, czy tak dużo myśli, czy tak mało ma do powiedzenia, — czy tak ostrożna w słowach, czy taka ograniczona w myślach.
Hulatyński bał się ją badać w tym względzie, by przypadkiem pod temi cudownemi wdziękami nie dojrzał płytkości tam, gdzie się głębi duszy domyślał. Chciał się łudzić jej wartością, aby mógł ją dłużej łudzić swem przywiązaniem.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.