Nie wiedział jeszcze, co pocznie z sobą, chciał jednak pozbyć się natrętnego świadka.
Ale Tomasz nie dał się tak łatwo odpędzić. Psa postrzelonego nie minąłby obojętnie na drodze, cóż dopiero jego, któremu zawdzięczał swój los, swoje szczęście?
Płacząc, zaczął go po rękach całować i uspakajać.
— Niech się pan nie martwi — mówił. — Ludzie nie dowiedzą się o tem, Tomasz umie milczeć. Zawiozę pana do siebie. Moja służyła w szpitalu i umie obchodzić się z ranami. Wygoi się i nikt nie będzie wiedział.
Hulatyński już nie słyszał tych wyrazów: upływ krwi odebrał mu przytomność. Tomasz z przestrachem spostrzegł to i wziął się do ratowania. Przyłożył śniegu na twarz dla zatamowania krwi, obwiązał chustką. Robił to bardzo niezręcznie, bo był niewprawny i ręce trzęsły mu się z wzruszenia, ale ostatecznie obwiązał jako tako i owinął szalem.
Ból i zimno ocuciły chorego, jęczał cicho.
Tomasz wziął go na ręce, jak dziecko i zaniósł do powozu, — a potem noga za nogą ruszył do miasta.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.