Zrobił to z przezorności, aby gdy świeca się dopali, nie zajął się od niej stół i nie powstał pożar.
Następnie po cichu ostrożnie przeniósł stolik tuż pod gwóźdź, przystawił stołek i już oparł się nogą na nim, aby wstąpić na to zaimprowizowane rusztowanie, gdy drzwi od drugiej izby się otwarły i weszła, a raczej wsunęła się Tomaszowa, blada, wystraszona, otulona w derową chustkę.
Hulatyński wzdrygnął się, jakby zobaczył widmo.
— Czego tu chcecie? — spytał opryskliwie.
— Pan nie śpi? — odezwała się drzącym głosem.
— A was to co obchodzi?
— To może pan pójdzie spojrzeć na mojego i wymiarkuje, co mu jest. Wrócił jakiś nie zdrów do domu, narzekał na ból w nogach i w głowie, mało co jadł, a teraz leży rozpalony, gorący, coś mamrocze i rękami wymachuje. Możeby pan zobaczył...
Hulatyński schował do kieszeni postronek, który trzymał w ręku, wziął świecę i poszedł za Tomaszową do drugiej izby do łóżka, na którem leżał doróżkarz.
Hulatyński nie wie[...][1] jest radził jednak co prędzej posłać po doktora, domyślając się jakiejś ciężkiej choroby.
Domysły jego okazały się słusznemi, gdyż przybyły lekarz rozpoznał tyfus i kazał co prędzej chorego przenieść do szpitala.
- ↑ tekst nieczytelny, prawdopodobnie: wiedział co choremu.