dzieciom trzeba było przygotować śniadanie, ubrać je, aby mogły na czas pójść do szkoły, a tu Tomaszowej widać nie było, Rad nie rad musiał ją zastąpić.
Z ubraniem jeszcze poszło jako tako, bo Kazik prawie się sam ubrał, a Maryni tyle tylko co pomógł sukienkę zapiąć z tyłu na haftki i włoski rozdzielić przy czesaniu. Ale gorzej szło ze śniadaniem: nie wiedział, jak się zabrać do tego.
Przypomniał sobie wprawdzie, że jego lokaj, gdy mu chciał zrobić kawę, brał jakąś machinkę ze szklanem przykryciem, sypał w środek kawę mieloną, lał wodę, potem zapalał spirytus i w kilkanaście minut kawa była gotowa, a woń jej rozchodziła się po pokoju. Ale tutaj takiego naczenia nie było, spiritusu także nie można było znaleść; więc pomimo jego najlepszych chęci, musiałyby głodne pójść do szkoły, gdyby Kazik nie był mu przyszedł z pomocą i nie objaśnił, że trzeba naprzód zapalić w piecu, potem odlać fusy, postawić na blasze, potem zemleć kawę na młynku, dodać do niej cykoryi i zasypać, gdy będzie wrzało w garnku.
We dwóch razem zabrali się do wykonania tej czynności, ale pokazało się, że łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Już samo zapalenie w piecu nastręczało niesłychane trudności. Hulatyński napsuł nie mało zapałek, a wszystko napróżno. Co zapalił, to dym gasił ogień, wracał na izbę, zamiast ciągnąć do komina, i gryzł go niesłychanie w oczy. Nie przypuszczał nigdy, że rzecz tak mała może być tak trudną, bo jemu się to niesłychanie łatwo wydawało, gdy patrzył nieraz z łóżka, jak to robił służący.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.