Nareszcie z pomocą papierów, których napakował sporo do pieca, złocisty płomień zaczął huczeć ku wielkiej uciesze wszystkich.
Hulatyński zabrał się z kolei do mielenia kawy. Szło mu również niezręcznie, bo nigdy tego nie robił. Kazik pobiegł tymczasem do przekupki naprzeciwko po bułki, a Marynia uklękła przed nieposłanem łóżkiem i zaczęła głośno odmawiać pacierz. Hulatyński jednostajnego brzęczenia małej słuchał z zdziwieniem i wzruszeniem, bo mu się przypomniało, jak on sam niegdyś, dawno, bardzo dawno wydzwaniał dziecinnym głosikiem słowa modlitwy Pańskiej, a matka poprawiała go i podpowiadała wyrazy, gdy niektóre zapomniał. Było to tak dawno, że zupełnie mu wyszło z pamięci.
Teraz pogrzebane wspomnienia wydobyły się na wierzch pamięci; blada, schorzała twarz matki zamajaczyła niewyraźnie przed jego oczyma, i zdawało mu się, że przy akompaniamencie tej muzyki, którą trwożył monotonnie wygłaszany pacierz, chód zegara i palących się drzewek w piecu, odzywa się łagodny głos matki, podpowiadający mu słowa modlitwy dawno zapomnianej.
Wprawiło to Hulatyńskiego w pewien rodzaj rozkosznego półsennego rozmarzenia, z którego zbudził go dopiero Kazik, wpadający do izby hałaśliwie z bułkami.
Po śniadaniu, które spożył z wielkim apetytem, choć kawa była mętna, wyprawił dzieci do szkoły. Sam ubrał małą Marynię, przyczesał włosy Kazikowi i wpakował mu bułkę do kieszeni. To zajmowanie się dziećmi sprawiało mu niesłychaną, nieznaną dotąd przyjemność. Nie
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.