przechodzące kobiety, robili uwagi i śmieli się głośno z własnych konceptów.
Co go najwięcej bawiło, to że nie poznany przez nich może być świadkiem ich różnych sprawek i rozmów, wchodzić niejako za kulisy ich życia i obserwować ich bez sztucznej pozy i złudnego oświetlenia. Ten świat elegancki, pozłacany, wyperfumowany, ukazywał mu się tutaj w całej nagości, nieraz brudnej i szkaradnej.
Niejeden naprzykład poważny mąż, członek wielu towarzystw, który w tym świecie uchodził za wzór przyzwoitości i dobrego tonu, wsuwał się wieczorem do jego doróżki, otulony starannie płaszczem, w kapeluszu spuszczonym na oczy i kazał się wieść gdzieś na ustronną uliczkę, do małego domku na uboczu, gdzie widocznie czekano na niego, bo otwierano mu tajemniczo drzwi za umówionym znakiem.
Niejedno małżeństwo przykładne i słodko uprzejme wobec ludzi, wracając we dwoje doróżką z jakiego wieczoru, kłóciło się w najgminniejszy sposób, tyle tylko, że po francusku — w tej błogiej nadziei, że doróżkarz nie zrozumie.
Dni schodziły mu na tych obserwacyach, jakby na czytaniu ciekawych romansów ustępami, w których z niecierpliwością nieraz oczekiwał dalszego ciągu. Największą jednak dla niego było przyjemnością, gdy wracał do domu z znacznym zarobkiem, kiedy mógł wieczorem położyć Tomaszowej na stole osiem lub dziesięć reńskich, jako owoc całodziennej pracy.
Poczciwa kobiecina nie miała słów na wyrażenie mu wdzięczności i ze łzami w oczach dziękowała mu za łaskę, jaką jej wyświadczał.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.