nie mógł jednak nie ścisnąć choć zlekka ręki, która mu wtykała zapłatę.
Zapłata była zbyt hojna, jak za krótką jazdę, bo dał mu dwa guldeny.
— Coś tak jakoś zaczyna, jak ja — powiedział sobie Hulatyński, oglądając pieniądze. — Żeby tylko koniec jego był lepszy!
Korciło go to, że Rąbigoszewski przyczepił się tak do nieznajomego i będzie niedoświadczonego ssał bez litości. Pod tym względem znał majora.
Niezadługo miał nową sposobność przekonania się, że major był jeszcze gorszym, niż mniemał, mianowicie, gdy go spotkał raz wieczorem idącego ręka w rękę z Korbutem — mężem jednej piękności, której niegdyś nadskakiwał. Dwóch tych ludzi, idących razem w takiej zażyłości z sobą, dało mu wiele do myślenia, gdyż major zawsze przed nim udawał, że nie zna wcale Korbuta, bo jak mówił, czuje do niego wstręt niewytłumaczony, a swoją drogą wystawiał go przed Hulatyńskim, jako groźnego tyrana, pastwiącego się nad żoną, którą nazywał zawsze ze współczuciem ofiarą nieszczęśliwą. Jak sobie przypomniał Hulatyński, on to pierwszy zwrócił na nią uwagę i obudził litość w jego sercu, on także doniósł jej o sympatyi, jaką ona uczuła dla niego od pierwszego poznania. Ułatwił mu następnie widywanie się z nią, a zarazem ostrzegał przed mężem, straszył niesłychaną jego zazdrością.
Kombinując to wszystko, Hulatyński przyszedł do przekonania, że był ofiarą niecnej zmowy, że Rąbigoszewski, Korbut i jego żona, to
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.