była banda, która zręcznie odgrywała swoje role, aby go złapać i wyzyskać.
Podejrzenia jego wzmocniły się jeszcze bardziej, gdy jakiś czas potem zobaczył tę szalbierską trójkę, jadącą razem w zamkniętym powozie. Przejechali tak prędko, że zaledwie mignęli mu przed oczyma, miał jednak czas pochwycić wyraz ich twarzy. Zdawali się być czemś mocno zajęci i ożywieni, jakby zmiawiali się na coś.
Zaczynał teraz wierzyć, że listy bezimienne, które odbierał o tej kobiecie mówiły prawdę, że Julia — takie miano nosiła, ale może przybrała tylko jasnowłosa piękność, — nie była nigdy żoną Korbuta, że ją tylko okrzesał trochę, aby łapać łatwowiernych i wyzyskiwać przez nię. Kosztowało go to wszystko razem przeszło sześćdziesiąt tysięcy, — suma, którą wtedy lekceważył, a która dziś wydawała mu się olbrzymią. I gdy sobie pomyślał, na co wyrzucił ją tak lekkomyślnie, ile teraz dobrego mógłby zrobić temi pieniędźmi, — oburzał się na siebie samego, na swoją głupotę i łatwowierność.
Niczego tak nie pragnął, jak możności, żeby tych ludzi, którzy go w tak niecny sposób podeszli i wyzyskali, ukarać za to. Ale gniew jego był bezsilny, bo i cóż mógł poradzić biedny doróżkarz tej bandzie ludzi przewrotnych, mających na swoje usługi bezczelny spryt i pieniądze?
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.