pracować tak jak tamten, na utrzymanie całej rodziny.
Ten obowiązek dodał mu nowej energii do pracy. Teraz dopiero naprawdę uczuł się potrzebnym na świecie, z którego w tak lekkomyślny sposób chciał uciec parę miesięcy temu. Coby robiła biedna Tomaszowa? coby robiły te biedne sieroty wychowywane przez nią, gdyby jego nie było?
Przeświadczenie o pożyteczności swego istnienia czyniło go dumnym i zadowolonym z siebie. Szło mu tylko o to, aby jaknajwięcej mógł zarabiać. Nie lenił się wstawać wcześniej od innych doróżkarzy, nocami jeździł po mieście, aby tylko jaknajwięcej zyskać pieniędzy. Mieć jaknajwiększy dochód, to było jego marzenie.
Pewnego dnia wskoczył na kozieł jego doróżki jakiś lokaj i kazał mu jechać na ulicę Szeroką.
Hulatyński w pierwszej chwili zmieszał się, gdy w siedzącym tuż obok siebie poznał swego dawnego służącego Franciszka. Spotkanie to było mu nadzwyczaj niemiłem, nie tyle dla tego, że tak bliskie sąsiedztwo i poufałość służącego obrażała go, ile dla tego, że obawiał się, aby nie był poznany. Franciszek bowiem w czasie jazdy kilkakrotnie mu się przypatrywał uważnie.
Hulatyński był przekonany, że go poznał, i aż gorąco mu się zrobiło z tego powodu. Okazało się jednak po chwili, że był w błędzie, bo Franciszek przypatrywał mu się tylko dla tego, że na koźle doróżki, którą jeździł tak często, zobaczył obcego woźnicę. Aż przechylił się dla
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/059
Ta strona została uwierzytelniona.