zobaczenia numeru doróżki i przekonania się, czy się nie pomylił.
— A gdzie Tomasz? — spytał po chwili Franciszek.
— Oho! już niema Tomasza.
— A cóż się z nim stało?
— Zmarło się biedakowi.
— Umarł. Dawno?
— Będzie tydzień jutro.
— I wy po nim objęliście doróżkę?
— Nie, ja tylko służę u wdowy, która mi ciotką przychodzi.
W tym charakterze zameldowano go także na policyi. Tomaszowa wyszukała nawet papiery po jakimś swoim krewniaku, któremi się Hulatyński wylegitymował w urzędzie.
— To może nie wiecie o tem, że my z Tomaszem byliśmy dobrzy znajomi, że ja mu nastręczałem zawsze dobrych gości, a on za to dzielił się zemną zarobkiem. Nic wam nie mówił o tem? — o Franciszku od Hulatyńskiego?
— Coś mi raz napomknął.
— Sporo on zarobił grosza z mojej poręki, za mego dawnego pana. A teraz mam drugą taką dojną krowę. Rozdawny pan, może jeszcze hojniejszy niż tamten. Będziecie mieli nie złe obrywki. Tylko jak powiedziałem, ja muszę także przytem zarobić swoje, bo ręka rękę myje. No, zgoda?
— Ha, no, skoro Tomasz miał taki układ z wami — to zgoda.
— Czekajcie, zaraz go wam tu sprowadzę rzekł służący, i zeskoczył z kozła, gdy doróżka zatrzymała się przed jednym domem.
Strona:PL Michał Bałucki-Doróżkarz nr. 13.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.